Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Wielkanoc, 4 kwietnia


Wielki Tydzie? to czas postu i zadumy. Czas refleksji, a ta przychodzi zawsze wtedy, gdy my?limy o przesz?o?ci. A ?e my?lom towarzysz? nieraz czyny, to wsiadam w auto i jad? do Lubnia. Le?y przy trasie zakopia?skiej, z jednej strony ma Szczebel - malownicz?, zalesion? podwójn? gór?, z drugiej Klimas - mniejsze nieco wzniesienie, gdzie kiedy? grzybów by?o w bród. To w Lubniu w?a?nie zacz??em swoj? edukacj?, bo urlop wypad? rodzicom we wrze?niu i uznali, ?e obowi?zki pierwszoklasisty mog? ??czy? z wypoczynkiem. Tutaj ?owi?em pstr?gi, jelce, ?winki i brzany, tutaj uczy?em si?, jak rozró?nia? kurk? od rydza, tu zacz??em p?ywa? w kapry?nej Rabie, która ka?dego roku zmienia?a koryto. Tutaj pasa?em krowy, je?dzi?em po drzewo do lasu, tu kosi?em owies i traw?, ?lad owej dzia?alno?ci nosz? zreszt? na palcu.

Lubie? by? miejscem wakacji przez wiele, wiele lat i dzi? powracam do znajomych miejsc, do przyjaznych ludzi, tych wszystkich Sobczaków, Sto?ków, Szczepa?ców, ?urków, Rapaczów. Witaj? mnie zawsze jak kogo? bliskiego, mówi? "to nasz J?dru?", pytaj? o prac?, dom, o moj? codzienno??. Có? mo?e by? lepszego od powrotów do dzieci?stwa? Z Lubnia wreszcie wywioz?em kiedy? pi?kny, wyszywany ko?uch góralski kupiony od starego dziadka. By? jego weselnym prezentem. Chodzi?em w tym okryciu na pocz?tku lat 70., a potem odda?em do Muzeum Etnograficznego - pewnie wisi tam do dzisiaj.

Poszed?em te? na wystaw? malarstwa rodziny Szancenbachów. Obrazów mistrza Jana nie b?d? opisywa?, bo nie da si? s?owami ogarn?? tej kaskady barw, jakimi pos?ugiwa? si? jeden z naszych najwybitniejszych kolorystów. Wiem jedno - o jego naturach mo?na powiedzie? wszystko z wyj?tkiem tego tylko, ?e s? martwe. A by? profesor krakowskiej ASP dzieckiem artystki tak?e - prace mamy wisz? w sali obok, a by?a owa pani siostrzenic? Marii Curie-Sk?odowskiej. Dwukrotnie zam??na wiod?a ?ycie barwne i ciekawe w?ród znamienitych ludzi, których nazwiska znajdziecie we wszystkich encyklopediach.

?wi?ta up?ywaj? w przecudnej aurze. Jest ?ó?to od ?onkili i forsycji, jest ciep?o i trudno uwierzy?, ?e gdzie? tam na po?udniu walcz?, burz?, gwa?c?. Przed momentem w?a?nie wróci?em z rodzinnego spaceru do zoo. Mamy w Krakowie naj?adniejszy ogród zoologiczny w kraju i jeden z bardziej urodziwych w ?wiecie. Widzia?em wiele takich miejsc i wierzcie, trudno do?cign?? kras? ten kawa?ek Lasu Wolskiego zagospodarowany m?drze i estetycznie, by da? mo?liwo?? obcowania ze zwierz?tami spod wszystkich szeroko?ci geograficznych. Zapewniono im najlepsze z mo?liwych warunki i je?li czego? tym stworzeniom do szcz??cia brak, to wolno?ci zapewne, no, ale taka ju? szczególna natura zoo.

Dosta?em przemi?y list od pani Stefanii Kulczyckiej, która kiedy? uczy?a mnie ?aciny. Nie by?em, niestety, pilnym studentem i nie wynios?em z owych lekcji takiej wiedzy, jaka teraz by si? przyda?a, ale do dzi? jestem wdzi?czny za to wszystko, co uda?o si? wbi? do m?odej g?owy i co pozwala zrozumie? niejedn? sentencj? lub inskrypcj?.

Nie zdawa?em sobie sprawy z tego, ?e krytyka "Ogniem i mieczem" jest czym? nagannym i niedozwolonym. Sypn??y si? g?osy obronne, sypn??y si? ?ajania i wyrazy oburzenia, i nagle zrozumia?em, ?e porwa?em si? na ?wi?to?? narodow?. Ale ja czci? tandety nie umiem, za to wielbi? robot? profesjonaln? i dlatego z wielk? satysfakcj? ogl?da?em "Zakochanego Szekspira". Film to pi?kny, rewelacyjnie zagrany i dbaj?cy o to, by widz uleg? iluzji, by podda? si? z?udzeniu i przeniós? na chwil? do ?wiata el?bieta?skiej Anglii. Jest w tym filmie scena pojedynku - niewa?ny epizod - wszak dzie?o nie ma ?adnej pretensji do wielkiej batalistyki. Ten pojedynek rozegrano w takim tempie, z tak? maestri?, tak go zaaran?owano, ?e walka Bohuna z Wo?odyjowskim (jeszcze raz szargam sztandar) przypomina podwórkow? bitw? na patyki. Z tego i z wielu jeszcze innych powodów mi?osna przygoda wielkiego dramaturga zgarn??a kilka Oscarów, którymi naszych "arcydzie?" nie chc? jako? nagradza?.

Bij? si? w piersi - zbyt du?ym kredytem zaufania obdarzy?em naszych pi?karzy, pisz?c niedawno, ?e zmobilizuj? si? po pora?ce z Angli? i wyjd? z grupy eliminacyjnej. Tymczasem kilka dni pó?niej skompromitowali si? w meczu ze Szwecj?, daj?c popis nieudolno?ci, porównywalny z tym, co poza boiskiem robili komentatorzy. Okazuje si?, ?e panu Szpakowskiemu potrzebni s? do gadania bzdur jeszcze pomocnicy w postaci ministra sportu, trenera i satyryka. Oni pierwsi strzelili nam gola. Samobójczego.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki