Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 13 czerwca


Kiedy w Rotundzie odbywa si? "?piewa? ka?dy mo?e", t?um szczelnie wype?nia sal?, licz?c na... No, w?a?nie. Wydarzenia artystyczne bywaj? tu rzadko, ale jest atmosfera swojskiej, nieskr?powanej zabawy, a ta zabawa kosztem bli?nich. Tak to bywa, gdy ?mia?ek staje przed audytorium i poddaje si? srogiej, cz?sto pierwszej próbie kontaktu z mikrofonem, zdany na ?ask? prowadz?cego te imprezy Zbyszka Ksi??ka, który dla kabotynów potrafi by? bezlitosny. Na piosence, telewizji i polityce znamy si? przecie? wszyscy, wszyscy wi?c umiemy bezb??dnie rozró?ni? utalentowanego estradowca od tupeciarza pozbawionego gustu i dystansu do samego siebie. Obna?aniem wad b?d? podkre?laniem walorów zajmuje si? jeszcze dodatkowo jury, z?o?one z krakowskich artystów ró?nej ma?ci.

I tak trwa ów ludyczny show, obrasta tradycj? i nazwiskami laureatów, którzy kiedy? w Rotundzie stawiali pierwsze kroki, a teraz s? uznanymi gwiazdami. Wspomniany konkurs wygra? m?odzian z gitar?, ?piewaj?cy bardzo ?adn? autorsk? piosenk? o deszczu, którym pono? mo?na si? upi?. Teraz, kiedy Kraków obj?ty jest ca?kowit? prohibicj?, taka umiej?tno?? by?aby niezwykle przydatna.

Pielgrzymka papie?a dotar?a wreszcie do naszego miasta, wci?? wzbudza on podziw swoj? m?dro?ci?, poczuciem humoru. Wizyta Ojca ?wi?tego w naszym Sejmie by?a czym? zupe?nie niezwyk?ym. A króciutkie przelotne spotkania z niektórymi parlamentarzystami pozwoli?y wiele si? o nich dowiedzie?. Od milcz?cych powita?, pe?nych wzruszenia, po mazgajskie i p?aczliwe gadanie o strajkuj?cych piel?gniarkach czy kombatanckie wiwaty na temat wspólnie wywalczonej wolno?ci. Te ostatnie pomini?te przez wielkiego Pielgrzyma taktownym milczeniem.

Poka?cie mi cz?owieka, który chocia? raz w ?yciu nie s?ysza? ?ydowskiego dowcipu. W wi?kszo?ci tych kawa?ów pojawia si? rabin - filozof, nauczyciel, prze?miewca, potrafi?cy omin?? ka?d? ?yciow? pu?apk?, znaj?cy recept? na ka?dy k?opot. Z jakiego dowcipu wzi?? si? rabin Joskowicz? Nie wiem, wiem tylko, ?e z kiepskiego.

W czwartek wyst?powali?my w telewizyjnym studiu w ??gu. Losowano przy okazji rozmaite nagrody i t? najwa?niejsz?, osobowego mercedesa A. Autko cacane, ale te? ciesz?ce si? wzi?ciem u z?odziejaszków, zatem murowany niemal k?opot. Mo?na jednak by?o zosta? jego posiadaczem inwestuj?c niewiele. Wystarczy?o wys?a? op?acony abonament telewizyjny. Tych za? le?a?a na ?rodku pomieszczenia taka góra, ?e oniemia?em. Kochamy emocje losowa?, bo kusi ?atwa wygrana. A ?e jej prawdopodobie?stwo prawie zerowe?

W pi?tek wielki festyn w Wodzis?awiu ?l?skim. Kiedy przyje?d?amy na miejski rynek, na estradzie szaleje zespó? "L.O. 27", ale to, co pod estrad?, to ju? istne pandemonium. Pisk, wrzask, zawodzenie kilkudziesi?ciu panienek w wieku od 9 do 12 lat zag?uszaj? prawie aparatur? nag?a?niaj?c?. Dziewczynki spazmuj?, wykrzykuj? na wy?cigi imiona swoich idoli. Kuba, Szymek, tych kochaj? najbardziej, bo... najm?odsi. Ch?opcy rzeczywi?cie ledwie odro?li od ziemi, co powoduje, ?e perkusisty w ogóle nie wida? zza pot??nego zestawu b?bnów. Pó?niej koncert dobiega ko?ca, fanki przenosz? si? za estrad? i zgie?k jest jeszcze wi?kszy. R?ce ze ?wistkami papierów wyci?gni?te w kierunku artystów i b?agalne pro?by o podpis. Pojawia si? wspomniany pauker Szymek i... idzie do mnie po autograf. A ja do niego - kolego, spójrz, ile tu pi?knych kobiet. Chyba nic nie zrozumia?.

W sobot? wyl?dowali?my w Bydgoszczy. Przywita?a nas deszczem. Po drodze obiad w restauracji ormia?skiej, który celebrujemy specjalnie - kole?anka z zespo?u ma urodziny. Ale kuchnia ciut przedobrzona, ciut za t?usta, mimo ?e pojawi?a si? kochana przeze mnie baranina. Kiedy po ko?cz?cej tur? wizycie w Ko?cianie wracamy do domu, jeszcze jedna kulinarna przygoda. Zatrzymujemy si? gdzie? w?ród pól przy budynku o malowniczej nazwie. W ?rodku dwie niewiasty kompletnie pijane. Ale koniecznie chc? obs?u?y? lubiany - jak wyznaj? - zespó?, wi?c sk?adamy zamówienia.

I tu si? zaczyna. Pojawiaj? si? po kilku chwilach potrawy, ale nie te ??dane, tylko te podszepni?te przez nietrze?w? fantazj? naszych gospody?. Rzucaj? na patelni? i do garnków wszystko, co wpada im w r?k?, przepraszaj?, u?miechaj? si?, potykaj?, t?uk? talerze, w ge?cie pojednania stawiaj? wódk?, sytuacja przypomina troch? "Rejs" Piwowskiego. I na to wszystko wpada Bajm. Jest w podró?y do Szczecina, znamy si? ca?e lata i lubimy. Nasze panie dostaj? na ich widok takiej histerii, ?e muzycy lubelscy rezygnuj? z posi?ku. Robimy sobie przed knajp? pami?tkowe zdj?cie i znikaj? w sinej dali, a my wracamy, aby doko?czy? obiad, który na d?ugo zostanie w pami?ci.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki