Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 18 lipca


Zmar? W?adys?aw Hasior. Odwiedza?em wiele razy jego zakopia?sk? galeri? i nigdy nie mia?em okazji spotka? Artysty. Raz jeden wiele lat temu obserwowa?em go na dworcu autobusowym. Akurat jecha?em do Krakowa i czeka?em na odrapany pojazd, gdy zjawi? si? niepozorny z podr?czn? torb? na ramieniu, w tenisówkach, pal?cy papierosa za papierosem - te? gdzie? pod??a?. Rozpozna?em bez trudu - Hasior cz?sto stawa? przed telewizyjnymi kamerami, a sposób, w jaki mówi? o swojej twórczo?ci, imponowa? mi niezwykle.

Pami?tam program, w którym cierpliwie, z angielsk? niemal flegm? obja?nia? znaczenia swoich prac, t?umaczy? szokuj?ce zestawienia przedmiotów, które po tym wyk?adzie uk?ada?y si? w porz?dek przejrzysty i m?dry, z?owrogi nieraz, ale pe?en wyrazu i ekspresji. Musia?o go to wylewanie kawy na ?aw? sporo kosztowa? - ?aden wszak kreator nie przepada za wyja?nieniami z cyklu "Co autor chcia? powiedzie?". Ale robi? to z determinacj?, by pokaza? laikom, ?e jego sztuka to nie przypadkowe zlepianie znalezionych byle gdzie rzeczy, to nie cwaniacka zabawa, tylko ch?? przedstawienia ?wiata widzianego oczyma kogo?, kto wie wi?cej, wi?cej spostrzega, mocniej prze?ywa. Kiedy tylko pojad? do Zakopanego, natychmiast pok?oni? si? sztandarom Mistrza.

Komu przyszed? do g?owy pomys?, by ulic? Stradom zamienia? na Stradomsk?? Ta nowa, niczym nie umotywowana, z?a i bezsensowna nazwa pojawi?a si? na rozk?adach kursów tramwajowych, na nowych tabliczkach znamionowych niektórych kamienic, tak?e w nowych planach miasta Krakowa. Tylko patrze? i b?dziemy mieli Dajworsk?, w miejsce Dajworu, czy P?dzichowsk? miast P?dzichowa. Komu? to, u diab?a, niepohamowana ch?? ulepszania, poprawiania i odnawiania nakazuje pope?nianie takich gaf i niedorzeczno?ci. I ciekawi mnie niepomiernie, czy na swej wizytówce ten kto? zamieni? Cymba? na Cymbalski?

W wolnych chwilach biegam do kina. Polecam "Fa?szyw? ofiar?" i "Hazardzistów". Odkry? tu nie ma, wi?kszo?? filmowych sytuacji jakby gdzie? widziana, ale sprawno??, z jak? Anglosasi przenosz? nas w krain? u?udy i iluzji, jest niesamowita. Tak?e gra aktorów. Szczególnie opowie?? o nowojorskich pokerzystach urzeka egzotyk? miejsc, typami charakterów. Po ulicach tego gigantycznego miasta spacerowa?em nieraz, ale nie wpad?o mi do g?owy, ?e tu? obok eleganckiej Wall Street znajduj? si? jaskinie najmroczniejszych nami?tno?ci i najbardziej czarnych interesów.

W czwartek pojecha?em do Sopotu. W tej podró?y prawdziwym dobrodziejstwem jest kolejowe po??czenie naszego miasta z Wybrze?em. Ca?a zabawa trwa nieca?e 7 godzin, naprawd? niewiele na przemierzenie wzd?u? naszego kraju. Jest czas, by przeczyta? zaleg?? pras?, pogaw?dzi? z pasa?erami. Tym ostatnim wyja?nia?em, ?e jad? na turniej tenisowy Pro-Com. Gdy z niedowierzaniem spekulowali na temat charakteru mojego udzia?u w tej imprezie, mówi?em, ?e nie b?d? walczy? o ?aden puchar. Po pierwsze zawody dotycz? tylko kobiet, po drugie ci??ko odbija si? tenisow? pi?eczk? gitar?. Zaproszono nas, by?my umilili jeden z wieczorów uczestniczkom zawodów i VIP-om, których wokó? elitarnego sportu nigdy nie brakuje.

Odnios?em nawet wra?enie, ?e to, co dzia?o si? obok kortów, zdecydowanie zdominowa?o zmagania samych sportsmenek, ?e po szybkich pora?kach Polek, zainteresowanie mediów przenios?o si? na przyby?ych t?umnie znanych aktorów, estradowców, biznesmenów. Ze spor? podejrzliwo?ci? traktuj? zapewnienia wspó?czesnych nababów, ?e oto popularyzuj? tenis w?ród m?odzie?y, gdy za ci??kie pieni?dze ?ci?gaj? zgas?e ju? gwiazdy (Nastase, Oker), wydaj? party i rauty, przylatuj? na nie prywatnymi ?mig?owcami, p?awi? si? w towarzystwie troch? jakby na t? okazj? kupionym.

Wiem, ?e ilustrowane brukowce wszystko to pi?knie sfotografuj? i ?e szaraczek z miejscowo?ci X czy Y otrze si? w ten sposób o wielki ?wiat, ale to nie zmieni faktu, ?e nasze szko?y mog? marzy? jedynie o zafundowaniu sobie kortów, ?e nasza m?odzie? b?dzie wzdycha? jedynie do drogiego sprz?tu czy s?ono p?atnych godzin z instruktorami. By propagowa? tenis, trzeba zrobi? co? wi?cej ni? tylko mie? szmal i czasami zagra? partyjk? z prezydentem.

Podczas bankietu pod go?ym niebem ju? po wy?piewaniu tego, co nale?a?o, przemi?a rozmowa z niezwykle sympatycznymi rodzicami Magdy Grzybowskiej. Rozumiemy si? niemal w pó? zdania, ale przecie? oni s? te? z Krakowa.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki