Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 14 listopada


Kolejna rocznica odzyskania niepodleg?o?ci to dla mnie dzie? wa?ny, uroczysty, od?wi?tny. Szkoda ?e przez wielu lekcewa?ony. Na okolicznych budowach wre robota. Przykre. Ja rozumiem bojkot by?ej fety lipcowej, wszak Manifest PKWN by? kpin? z wolno?ci i demokracji. Rozumiem niech?? do pochodów pierwszomajowych - okazji, by wypasieni dygnitarze mogli z trybun pozdrawia? klas? robotnicz?, gdy w sklepach brakowa?o podstawowych artyku?ów, racjonowano benzyn?, gdy po paszport ustawia?y si? kilometrowe kolejki z powo?anymi na t? okazj? komitetami. Ale, do licha, estyma do chwili, w której po wielu latach powrócili?my na map? Europy, powinna obowi?zywa?. Naród, który nie szanuje wolno?ci, sam nie wart szacunku.

We wtorek dowiaduj? si?, ?e rocznicowe uroczysto?ci w Krakowie zaszczyci Jerzy Buzek z ma??onk? i ?e postanowi? spotka? si? na par? chwil z reprezentantami podkasanej muzy, czyli Grzegorzem Turnauem, Janem Kantym Pawlu?kiewiczem i pisz?cym te s?owa. Przepraszam Kantego za takie zaszeregowanie, ale estradowy epizod jego ?ycia wbi? mi si? w pami?? i tkwi mocno mimo pó?niejszych, znacznie powa?niejszych dokona? kompozytora. Tak czy siak, zasiadamy ze swymi paniami w kawiarni "Dym" i czekamy na sygna? do wymarszu. Po rytualnej kawie i herbacie dostajemy takowy, przemieszczamy si? wi?c do wylotu ulicy S?awkowskiej przy Plantach, by stan?? oko w oko z premierem.

Pani? Ludgard? pozna?em wcze?niej przy okazji jakiej? akcji charytatywnej, prezentacja zatem i prze?amanie pierwszych lodów odbywa si? szybko i bezbole?nie. Damy ruszaj? przodem, m??czy?ni dyskretnie pilotowani przez funkcjonariuszy BOR-u za nimi. Rozpoczyna si? rozmowa o Krakowie, jego hermetyczno?ci, charyzmie, architekturze. Szef rz?du dopytuje si? o stosunki w artystycznym ?rodowisku naszego miasta, my, na ile to mo?liwe, próbujemy co? obja?nia?, ale przecie? spacer jest krótki i nie pozwala na dog??bne dywagacje. W Rynku podbiega jaka? pani z ró??, kto? inny wr?cza ksi??eczk? z w?asnymi aforyzmami, nast?pnie wchodzimy do ko?cio?a Mariackiego.

O?tarz otwarty, wi?c w pe?nej krasie. Ile razy patrz? na to cudo, dzi?kuj? Norymberdze, ?e wyda?a Mistrza Wita. Nast?pnie przenosimy si? do kawiarni "Camelot". Premier wyluzowany zajada serowiec, podaj? te? grzane wino. Atmosfera bardzo prywatna, bez cienia oficjalno?ci, mimo ?e widzimy si? pierwszy raz. Wychodz? do toalety i mijam stolik z angloj?zycznym towarzystwem. Jaki? facet z ob??dem w oku mówi do telefonu komórkowego: - S?uchaj, tutaj dziej? si? jakie? niesamowite rzeczy - przyszli?my na kaw?, a zaraz za nami wmaszerowa? The Prime Minister. Czas spotkania dobiega ko?ca, na wa?nego go?cia czekaj? dziennikarze. Gdy znika za drzwiami, ?artuj?, ?e teraz bezkarnie napoimy alkoholem jego ma??onk?. Jerzy Buzek s?yszy moj? uwag?, wraca i mówi: - Widz?, ?e w?adza kr?puje, ?e po moim wyj?ciu atmosfera od razu si? o?ywi?a.

Wieczorem w Teatrze S?owackiego wr?czenie nagród Fundacji Pro Publico Bono i krótki nasz recital. Pó?niej w "Masce", gdzie dostojny dygnitarz spotyka si? z artystami Starego Teatru, wracamy na moment do przerwanej w po?udnie rozmowy. W sumie przygoda towarzyska niecodzienna spad?a jak grom z jasnego nieba, cho? wielu s?dzi (s?ysza?em ju? takie g?osy - jak?e typowe), ?e?my j? sobie za?atwili! Cha, cha, cha!

W niedzielny wieczór pisz? te s?owa w hotelu "Sudety" w Wa?brzychu. Za oknami pierwsze symptomy nadchodz?cej zimy, deszcz ze ?niegiem, a za nami ?piewanie w Szczawnie Zdroju. Wci?? odkrywam miejsca o zniewalaj?cej urodzie. Tutejszy Teatr Zdrojowy ma sal? koncertow? jak z bajki, z przepi?knymi stiukami, fiku?nymi lo?ami i balkonikami, z ogromnym kryszta?owym ?yrandolem. Miasteczko przypomina kurorty niemieckie, jest czy?ciutkie i zadbane. W budynku, gdzie gramy, mieszka? kiedy? Henryk Wieniawski, wielki skrzypek, bywalec europejskich salonów, któremu wtedy niezawis?a Polska ?ni?a si? najwy?ej po nocach.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki