Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 5 grudnia


Barbórka za nami. Zatem sprawa pogody w ?wi?ta powinna by? jasna. Wedle ludowych przepowiedni, gdy patronka górników deszczowa, w Bo?e Narodzenie mróz, i odwrotnie. Tymczasem w Krakowie ani deszczu, ani mrozu, za to wiatr huraganowy. Z dusz? na ramieniu jecha?em wi?c na lotnisko w Balicach, by odlecie? do Zurychu. Przed budynkiem portu sta? zgrabny odrzutowy boeing, ale okaza?o si?, ?e nasza maszyna to turbo?mig?owy ATR zwany przez szwajcarskie linie lotnicze "Concordino". Ma?y samolot z dwoma uroczymi stewardesami na pok?adzie radzi? sobie jednak ca?kiem dobrze i chocia? pohu?ta? nas przed l?dowaniem, bez problemów mi?kko osiad? na pasie. Jedzenie za to dawano smaczne, tak?e czekoladowe okoliczno?ciowe medale milenijne na deser.

Skorzysta?em z zaproszenia Barbary M?ynarskiej-Ahrens - siostry Wojtka, naszego wybitnego autora tekstów, która od lat krzewi ojczyst? kultur? na obczy?nie i próbuje przybli?a? naszej emigracji wszystko to, co w sztuce wa?ne. 14 lat dzia?alno?ci, czyli ogromna ilo?? imprez z udzia?em najwybitniejszych polskich aktorów, muzyków, uczonych, dziennikarzy. Ale po kolei. Z lotniska udali?my si? w ulewie rz?sistej do go?cinnego gniazda pani Barbary, by przy domowej kolacji pogada? o bliskich i dalszych znajomych, dowiedzie? si? czego? na temat tego zamo?nego i pi?knego kraju. Gospodyni dzielnie sekunduje Uve - jej uroczy ma??onek - dusza ?yczliwa i przyjazna, cierpliwie znosz?ca nieustanny korowód go?ci, których Basia (przeszli?my na ty imieninowym szampanem) wci?? przysparza.

Nazajutrz zwiedzamy Bazyle?. Przygl?damy si? szarozielonym falom Renu, tu uregulowanego i ?eglownego, leniwie tocz?cego swe wody, które dalej w Niemczech potrafi? robi? powodziowe spustoszenia. Starówka to cacko z domami datowanymi cz?sto na XV stulecie. Wci?? zapominam, ?e to kraj neutralny, ?e nie poniós? wojennych zniszcze?. Na dziedzi?cu ratusza (przypomina piernikowo-marcepanow? budowl? z dziecinnych bajek) ogromna o?wietlona choinka z kolorowymi bombkami. W ogóle atmosfera ?wi?t jest tutaj wszechobecna i je?li dekoracje sklepowych wystaw nie dziwi?, to szokuje nieco tak wczesne strojenie prywatnych domów. Nie ma okna, w którym nie wisia?by i nie ?wieci? jaki? gad?et przypominaj?cy, ?e czas kol?dy tu?-tu?.

G??boko pod dworcem kolejowym ogromny szpital atomowy przygotowany na wypadek najgorszego. Pono? wyposa?ony fantastycznie z salami operacyjnymi i najnowocze?niejszym sprz?tem medycznym. W ogóle schrony przeciwatomowe to rzecz obowi?zkowa. Nikt z prywatnych inwestorów nie dostanie tu zezwolenia na budow?, je?li nie zaplanuje wcze?niej betonowych podziemi.

Recital daj? w pi?knej sali - oran?erii dla rodaków przyby?ych z ró?nych stron Szwajcarii, ale tak?e z Niemiec. Jest ciep?o, nastrojowo, rodzinnie, potem pocz?stunek i rozmowy o wszystkim, nieco spieszne, urywane, czasem ze ?z? wzruszenia. Wielk? zas?ug? Basi jest ta wierna widownia, darz?ca ogromnym zaufaniem niewiast?, która staje na g?owie, by owych wzrusze? i prze?y? nie brakowa?o. A ?e wspomnianej niewie?cie energii nie brakuje i pasja gna j? ogromna, jestem spokojny o przysz?o?? przedsi?wzi?cia. Tak trzyma?! Gdy rozpakowa?em swój baga?, dostrzeg?em brak marynarki, ma??onka owin??a wiezione z Krakowa makowce w przeró?ne mi?kkie ciuchy, by ciastom krzywda si? nie sta?a. Niestety, zabrak?o w?ród tych ciuchów najwa?niejszego i gdyby nie kochany Uve, musia?bym wyst?pi? na sportowo.

Powrót do kraju w pi?knej pogodzie. Pod nami osza?amiaj?cy widok sk?panych w s?o?cu Alp. Powrót do domu, gdzie codzienno?? szara, gdzie spór kolejny toczy si? o wolne soboty. ?ydowski podró?nik z Tortosy w Hiszpanii, Ibrahim ibn Jakub, tysi?c lat temu tak o nas pisa?: "Na ogó? to S?owianie s? skorzy do zaczepki i gwa?towni, i gdyby nie ich niezgoda wywo?ana mnogo?ci? rozwidle? i podzia?ów na szczepy, ?aden lud nie zdo?a?by im sprosta? w sile". Jak wida?, nic si? nie zmieni?o.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki