Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 30 kwietnia


S?odk? zakopia?sk? lab? przerywam w czwartek. Jeszcze zd??y?em pój?? do kina i obejrze? "Informatora" z doskona?ym jak zawsze Alem Pacino. Gra telewizyjnego producenta sieci CBS uwik?anego w konflikt z wielkim koncernem tytoniowym. Film jest pytaniem o wolno?? mediów, o moralno?? dziennikarskiego zawodu. Niezwykle interesuj?cy problem - jak?e aktualny tak?e tu i teraz.

I w?a?nie owe media ?ci?gaj? mnie do Krakowa. W studio telewizyjnym na Krzemionkach kolejny odcinek rozmów prowadzonych przez Iwon? Meus. Tym razem bohaterem spotkania jest legenda naszego o?rodka, Stanis?aw Zaj?czkowski. Wybitny realizator i re?yser opowiada o swojej przygodzie z ma?ym ekranem. I zaprasza do tej pogaduchy go?ci, z którymi od lat wspó?pracuje i którzy wiele wiedz? o jego talencie i osobie. Zaszczycony zaproszeniem zasiadam w doborowym gronie, jakie toworz?: Stanis?aw Radwan, Franciszek Ziejka, Marek Grabowski, Jerzy Stuhr.

Ten ostatni ochrzani? mnie, ?e o nim nie pisz?, wi?c rehabilituj? si? natychmiast. Widywa?em go cz?sto podczas polonistycznych studiów. Chodzi? w berecie, pali? fajk? i zawsze dzier?y? pod pach? opas?y plik ksi??ek czy czasopism. Wiedzia?em, ?e gra w teatrze STU i ?e profesja aktorska jest jego drug? pasj?. Nie wiedzia?em natomiast, ?e poch?onie go kiedy? bez reszty. A potem przez kilka lat ?piewa?em w "Spotkaniach z ballad?", których obecn? kondycj? skrytykowa?em w poprzednim "Dzienniczku". Ale jak?e inne to by?y programy, pe?ne werwy, tryskaj?ce humorem, dalekie od przyj?tej dzi? normy schlebiania gawiedzi. Stuhr rej wodzi? tym zabawom (sekundowa? mu Bogu? Sobczuk) i dawa? próbk? wielkiego talentu kabaretowego. A wspomniany Sta? Zaj?czkowski pokazywa? to wszystko po mistrzowsku. Cudownie reaguj?ca m?oda widownia dope?nia?a reszty.

Tamte stare "Spotkania" wyludnia?y ulice, jak presti?owy mecz mi?dzypa?stwowy naszej reprezentacji pi?karskiej. A pó?niej Jurek zrobi? karier? aktorsk? i z powodzeniem zacz?? re?yserowa?. Dzi? jest postaci? naszego kina, cho? dla mnie pozostanie rozbieganym, rozkrzyczanym konferansjerem programów bliskich sercu. Ale wracam do "Zaj?ca". Jest instytucj?. Zrealizowa? i wyre?yserowa? dziesi?tki spektakli teatralnych, setki audycji rozrywkowych, recitali piosenkarskich (w tym chyba wszystkie moje). Siedzia? za konsolet?, gdy w studio odbywa?a si? publicystyka kulturalna b?d? w wozie, gdy trzeba by?o pokaza? zawody sportowe. Wzruszaj?co opowiada? Staszek o wizytach Papie?a, szczególnie tych pierwszych, cenzurowanych przez w?adze re?imowe. Chodzi?o o to, by Polacy przed odbiornikami nie ogl?dali t?umów witaj?cych Ojca ?wi?tego.

Wspomina? lata, gdy technika telewizyjna by?a w powijakach, przytacza? anegdoty dotycz?ce znanych aktorów, re?yserów, scenografów. Snuli?my nieweso?e refleksje nad przysz?o?ci? instytucji op?tanej pragnieniem ogl?dalno?ci, gubi?cym po drodze sens i prze?ycie artystyczne. Ja osobi?cie nie widz? nast?pców Zaj?czkowskiego, bo nie s? nimi m?odzi naciskacze guzików, perfekcyjnie poruszaj?cy si? w cyfrowej materii, ale nie maj?cy bladego poj?cia o tym, co to s?owo, fraza, oddech, produkuj?cy ta?mowo wszechobecn? sieczk?. Niech za znami? tych czasów s?u?y fakt, ?e kilkadziesi?t zg?oszonych przez Kraków propozycji teatralnych zosta?o przez stolic? odprawione z kwitkiem i adnotacj? "nie jeste?my zainteresowani". Coraz rzadziej pojawiam si? na "szklanej górze", ale nosz? g??boko w sobie chwile tam sp?dzone z lud?mi takimi jak "Zaj?c".

Telefon z radia. Pan redaktor (przedstawi? si?, a to niecz?ste) robi sond? na temat nadchodz?cego dnia ?wi?ta Pracy. Czym by?, czym jest dzisiaj itd. By? frajd? dla ma?ego ch?opaka zabieranego przez ojca na pochód. Nie pojmowa?em wtedy udaj?cego rado?? t?umu, wiedzia?em jedynie, ?e jest weso?o, gwarnie, robi?y wra?enie sztandary, portrety, barwne stroje, dekoracja szarych ulic. Potem wia?em z uroczysto?ci jako licealista, z pogard? patrz?c na umundurowan? od stóp do g?ów m?odzie? "Nowodworka", które to liceum nazywali?my obozem koncentracyjnym S?dziwego (ówczesny dyrektor). Podczas studiów kontentowali?my si? mo?liwo?ci? zakupu wielkiej ilo?ci piwa, jakie rzucano na rynek z okazji ?wi?ta. Sprzedawano je nawet z ci??arówek stoj?cych w ró?nych punktach miasta.

Dzisiaj 1 maja to dla mnie dzie? pracy. Pojad? do ?a?cuta, by zagra? i za?piewa? na wolnym powietrzu tym wszystkim, którzy, popijaj?c wspomniane piwo, ciesz? si? woln? chwil? i w nosie maj?, z jakiego jest powodu.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki