Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 28 maja


Rynek pozna?ski jest urodziwy. Nie mo?e wprawdzie konkurowa? z naszym, ale ma charakter i to?samo?? zawarta w fasadach odremontowanych pieczo?owicie kamienic, w gmachu Ratusza z legendarnymi kozio?kami. Podobnie jak w Krakowie, rozlokowano tu dziesi?tki ogródków pod parasolami, bo piwo spo?ywane na ?wie?ym powietrzu smakuje inaczej. I nagle pojawia sie problem. Owe ogródki po godzinie 22 s? puste. Podczas gdy krakowskie t?tni? gwarnym t?umem, rozbrzmiewaj? muzyka - ?yj? po prostu, te w centrum wielkopolskiej stolicy przypominaj? opuszczona filmowa dekoracje.

Jak powsta? aluminiowy drut? - pytaj? z?o?liwi. I odpowiadaj?, ze wtedy, gdy Krakus i Poznaniak wydzierali sobie z?otówk?. To prawda, ??czy nas pewien rodzaj skrupulatno?ci, poszanowania dla porz?dku i mamony, wszak obejmowa? - i jednych, i drugich - niemieckoj?zyczny zabór, gdzie Ordnung by? niezachwianym kanonem. Dlatego pod Wawelem ceni? sobie klienta i nie do pomy?lenia jest wygaszanie ?wiate? w lokalu - sygna?, by ko?czy? biesiad?, który to afront spotka? mnie w poniedzia?ek w Poznaniu. Ale i tak lubi? to miasto - przecie? jestem "polpyra", bo Jarmuszkiewiczowie czyli przodkowie mojej mamy, po mieczu wywodz? sie z Borowca kolo Gadek - wioski zapami?tanej we wczesnym dzieci?stwie z beztroskich wakacji. W okolicznych jeziorach "wuj Tadzik" ?owi? karpie, jada?o si? smacznie i obficie - z trudem znosi?em starania której? z ciotek pakuj?cej ?y?k? mas?a do jajka na mi?kko, bo Andrzejek taki mizerny.

Pod koniec lat 70. je?dzili?my do klubu Cicibor. Znajdowa? sie w akademiku przy ulicy Obornickiej i pewnie trwa do dzi?, ale wtedy p?ka? w szwach od t?umów, które wali?y drzwiami i oknami na ka?d? imprez?. Tutaj, przed wymagaj?ca i wyrobiona studencka publiczno?ci?, sprawdzali?my swoje mo?liwo?ci, testowali kolejne napisane piosenki, maj?c pewno??, ze je?li gor?co przyj?te, to posiadaj? sens i kszta?t. A te nocne posiedzenia przy wódeczce i kurczakach podawanych przez Majeczke - barmank? mieszkaj?ca kilka pieter wy?ej - gotowa uruchomi? kuchnie o ka?dej porze dnia i nocy. Pozna?skie przyja?nie przetrwa?y prób? czasu przyprószone siwizn? naszych g?ów.

Umar? Juliusz Grabowski - wybitny aktor zwi?zany ze Starym Teatrem. Odszed? ?wietny artysta i barwna posta? - mistrz szybkich ripost, dowcipnych odzywek, które jeszcze d?ugo b?dzie si? przytacza?. Jak te na przyk?ad o Tadeuszu Kantorze. Gdy dyskutowano zawzi?cie na temat ?ydowskiego pochodzenia twórcy teatru "Cricot", pojawi? sie argument maj?cy takie insynuacje obali?. Pan Tadeusz - perorowa?a pewna dama, nigdy nie ukrywa? sie podczas okupacji. "Zawsze by? bezczelny" - rzuci? b?yskawicznie pan Juliusz.

Do kopalni soli w Wieliczce zje?d?am zawsze ochoczo. Lubie to miejsce, cenie ludzi, którzy tu pracuj?. Wy?mienicie ?piewa si? oddychaj?c powietrzem, którym lecza alergików i astmatyków. Po takiej inhalacji g?os brzmi jak dzwon, gdy dwa dni pó?niej niesie sie nad dachami Lubania ?l?skiego. Dwadzie?cia z gór? lat temu wyst?powali?my tutaj podczas Campingu Muzycznego. Impreza zosta?a zlikwidowana, mimo ze gromadzi?a t?umy. Tutaj rozwija? do lotu swoje skrzyd?a Maanam, tutaj spotykali sie arty?ci ro?nych dziedzin, bo obok grup popowych czy rockowych wyst?powali tak?e jazzmani. Pami?tam ?wietny koncert duetu Bednarek - Zgraja. Kontrabas z fletem - zestawienie szokuj?ce, ale w wirtuozowskim wydaniu porywa?o i kaza?o s?ucha?. Jacek Bednarek zmar? wiele lat temu, nie wiem, co porabia jego partner. Mo?e przekaza? cho? cz??? swojej wiedzy i podzieli? sie talentem z m?odymi. Ale kogo dzi? obchodzi gra na flecie?

Powracamy z zachodnich rubie?y Rzeczypospolitej do domu. Zahaczamy jeszcze o Trzebinie. Impreza plenerowa, garderob? zaimprowizowano w szkolnej ?wietlicy. Cz?stuj? nas pysznymi wypiekami, zrobionymi przez rodziców uczniów. Tylko za te delicje dzieciaki powinny mie? same szóstki.

I na koniec Dni Bronowic. Festyn na osiedlu Widok. Ze wstydem przyznaje, iz nie mia?em poj?cia, ze znajduje sie tutaj malutki amfiteatr. Wype?niony szczelnie - sporo znajomych. Podchodzi do mnie szczup?y, wysoki m??czyzna i mówi: "Nazywam sie Henryk Szordykowski". Mój Bo?e, zawsze chcia?em pozna? jednego z najwi?kszych ?redniodystansowców na tym globie. Sam raczkowa?em w lekkoatletycznej sekcji Wawelu, gdy pan Henryk ju? odnosi? sukcesy. Ilu niezapomnianych emocji dostarczy? mi swoimi startami. Serdecznie dzi?kuje!

Gdy schodz? z estrady, rozpoczyna sie pokaz fajerwerków. Jest ciep?? noc, na niebie zapalaj? sie bukiety kolorowych kwiatów i spadaj? kaskadami za horyzont. Nic, tylko i?? jeszcze w miasto, by powita? ?wit na jednym z wielu podwórek, pod jednym z wielu parasoli, przy jednym z wielu kufli, w jedynym i niepowtarzalnym mie?cie.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki