Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 2 lipca


Zatem znów w Grecji. Który to raz? Chyba nie zdo?am policzy? wszystkich wiosennych, letnich i zimowych wizyt. Zacz??o si? w 1978 roku. Wyposa?ony w plecak ruszy?em kolej? przez Bu?gari? i na granicznej stacji w Kulacie opu?ci?em ma?o pachn?cy wagon, by próbowa? dalej autostopem. Zabrani przez sympatycznego kierowc? wielkiej ci??arówy wjechali?my do tego zaczarowanego kraju przy d?wi?kach buzuki dobywaj?cych si? z radia. By?a gor?ca noc, w przydro?nych kafejkach i knajpach siedzieli ludzie, w powietrzu snu? si? zapach jedzenia. Dla przybysza z gierkowskiej szarówki szok. Zach?ysn??em si? tym wszystkim jak ma?y dzieciak, któremu pierwszy raz pozwolono zje?? lody z bit? ?mietan?. W Salonikach, do których trafili?my nad ranem, by?o ju? mniej rado?nie g?ównie za spraw? trz?sienia ziemi sprzed paru dni. Na placach miasta sta?y bia?e namioty, nie wida? by?o wprawdzie ruin, tylko pop?kane gdzieniegdzie domy, za to na wszystkich bez wyj?tku przyklejono specjalne kartki oznaczaj?ce aktualn? kondycj? budynku. Kolor mówi?, czy kamienica bezpieczna, czy nale?y trzyma? si? od niej z daleka. Fotografowa?em to wszystko jak szalony jakim? zenithem zamienionym pó?niej na drachmy. A potem by?y Ateny - ponadmiesi?czny w nich pobyt, poznawanie bli?szej i dalszej rodziny mojej ma??onki, k?piele na pla?ach Kalamaki i ta pora?aj?ca niemo?no?? brania udzia?u w wydarzeniach, które kusi?y sw? egzotyk?. Po pierwsze nie zna?em wtedy j?zyka, nie potrafi?em odczyta? nazw ulic, szyldów sklepowych, na towarzyskich spotkaniach siedzia?em jak na tureckim kazaniu. Po wtóre przelicznik dolarowy by? tak bezlitosny dla obywatela demoludu, ?e wci?? sprawdza?em zawarto?? portfela, bo je?li piwo to nie wst?p do muzeum, je?li wycieczka na najbli?sz? cho?by wysp? to ju? nie posi?ek w tawernie. Dzisiaj sytuacja jest zupe?nie inna. Ceny w ojczy?nie Fidiasza s? podobne jak w Polsce, niektóre artyku?y kosztuj? nawet mniej. Do wspomnianych Salonik przylecia?em czarterowym samolotem prosto z Balic. Nadmorskiej wioski, do której od lat je?d??, nie b?d? opisywa?, robi?em to wcze?niej. Ale przecie? nie wspomnia?em, bo nie mog?em - zdarzy?o si? po raz pierwszy - o spotkaniu z delfinami. Widywa?em te stworzenia wielokrotnie - zawsze z pok?adu statku. Czy to przy okazji podró?y na Kret? czy na Santorini, a mo?e w innych okolicach Morza Egejskiego. Teraz pop?yn??em przyholowa? dryfuj?cy dmuchany materac, którego pomara?czowa plama zbli?a?a si? wolno do pla?y. Znajdowa?em si? mniej wi?cej 200 m od brzegu, kiedy p?yn?ca obok znajoma krzykn??a: delfiny! Rzeczywi?cie wrzecionowate cielska kre?li?y charakterystyczn? sinusoid? w niewielkiej od nas odleg?o?ci. Wra?enie niezwyk?e - zwierz?t by?o kilka, baraszkowa?y w wodzie tak jak to czasami widuje si? na filmach. Najedzony morskimi przysmakami, napojony retcin?, pojecha?em na kilka dni do zabitej deskami wioski mojej te?ciowej. Znajduje si? w górach, w ?rodkowej cz??ci kraju nieopodal granicy z Albani?. Nazywa si? po grecku Despotis, cho? jej stara nazwa Snichowo sugeruje macedo?sk? przynale?no?? etniczn?. To kilkadziesi?t domów zamieszkanych g?ównie przez starców bez sklepu, komunikacji autobusowej, w?ród gór, w których chodz? alba?scy uciekinierzy i ca?ymi gromadami defiluj? g?ówn? drog?. S? zm?czeni, brudni, g?odni, obszczekiwani przez miejscowe psy, id? do lepszego ?wiata, który tak naprawd? wcale ich nie chce. Wprawdzie odwalaj? przys?owiow? czarn? robot? g?ównie na budowach, gdzie podczas upa?ów praca przypomina piek?o, ale te? tworz? spory margines przest?pczy, przemycaj? narkotyki, kradn?, zatem popularno?ci? nie ciesz? si? nijak?. Wspomniana wie? ?yje jak rodzina, wszyscy s? tu spokrewnieni b?d? spowinowaceni, wszyscy na wszystko maj? czas, wszyscy o wszystkich wszystko wiedz?, tak?e o mnie, wi?c gdy przybywam, wo?aj? mnie do domów, ka?? siada?, cz?stuj? miejscowym samogonem z winogron lub wi?niówk?. Sam tak?e robi? nalewk? z tego owocu, wi?c wymieniamy do?wiadczenia. Otó? Grecy nie konsumuj? alkoholu w czystej postaci. Spirytus ma zastosowanie jedynie szpitalne. Wi?nie zalewaj? wi?c wspomnianym bimbrem b?d? koniakiem - efekt inny ni? mój, ale wielce ciekawy. Graj? cykady, p?ynie rozmowa o mojej drugiej ojczy?nie. Problemów ma nie mniej ni? ta pierwsza i nie mniej od tej pierwszej mi bliska.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki