Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 23 lipca


Latem Kraków nabiera barw. Tych kolorów nie daj? jednak parasole zdobne w firmowe napisy i spoty reklamowe zas?aniaj?ce skutecznie architektoniczne detale. O urodzie miasta decyduj? przede wszystkim ludzie zape?niaj?cy ulice i place barwnym t?umem, wysiaduj?cy w dziesi?tkach ogródków, bawi?cy si? przy muzyce. ?yje miasto przez okr?g?? dob? i nie ma takiej pory dnia czy nocy, by cz?ek nie spotka? znajomej twarzy, bratniej duszy skorej do pogaw?dki. Tak? w?a?nie pogaw?dk? uci??em sobie onegdaj w "Masce" z Jerzym Skar?y?skim. Wybitny scenograf i malarz pracowa? ca?e lata w tandemie z nie?yj?c? ju? (wielki to ?al) Lidi? Mintycz, tworz?c niezapomniane dekoracje teatralne. Ale jest pan Jerzy tak?e znawc? jazzu, filmu, komiksów, literatury kryminalnej - erudyt? w ka?dym calu i d?entelmenem, jakich pró?no szuka?. Rozmowa z nim nale?y wi?c do rzadkich przyjemno?ci. Mia?em okazj? mieszka? d?ugo obok pa?stwa Skar?y?skich. Okna ich parterowego mieszkania przy Siemiradzkiego kry?y szczelnie grube zas?ony, co intrygowa?o nas, podrostków kopi?cych "zo?k?" na chodniku, a schowanym przed ?wiatem lokatorom dodawa?o aury jakiej? szczególnej tajemnicy. Wspominamy tamte stare dzieje, naszych s?siadów - tych ?yj?cych i tych po drugiej stronie. Mówi?, ?e gdy krakus spotka krajana to zaraz znajd? wspólnego znajomego. A tu owych znajomych dziesi?tki! K?aniam si? panu Jerzemu z nale?n? atencj? i dzi?kuj? za jedyny w swoim rodzaju krótki seans uruchamiania pami?ci.

Emanuel Olisadebe zosta? obywatelem polskim. Za?atwiono mu to w tempie ekspresowym, prezydent podpisa? stosowny dokument - sympatyczny pi?karz Nigerii powiedzia?, ?e jest szcz??liwy. W?adze naszej pi?ki no?nej tak?e - bo czarnoskóry sportowiec zasili narodowy team. Moja ?ona urodzi?a si? w tym kraju, tu sko?czy?a studia, tu pracowa?a zawodowo, powi?a córk?, wychowuje j?, u?ywa naszego j?zyka, jak ma?o który rodak i... obywatelstwa polskiego nie posiada. Zacz??a wprawdzie niedawno ?mudne starania, które potrwaj? pewnie d?ugo. Wszak nie kopie futbolówki (cudowne s?owo, nadu?ywane przez naszych dziennikarzy sportowych), wi?c po?ytku ojczy?nie nie przynosi. Panie Prezydencie - ona jest mi bardziej potrzebna ni? wspomniany Afrykanin reprezentacji pi?karskiej, której notabene nie uzdrowi jeden facet, cho?by fruwa? w powietrzu i strzela? bramki ka?d? wystaj?c? cz??ci? cia?a! Prosz? mie? to na uwadze, gdy odno?ne podanie pokona wszystkie wymagane biurka i znajdzie si? wreszcie na tym najwa?niejszym.

Jesienn? rund? ligow? zacz??em na trybunie mojej Wise?ki, która pokona?a szcz??liwie dru?yn? Ruchu z Radzionkowa. Nieco wcze?niej udzieli?em krótkiego wywiadu dla Tempa i wyzna?em, ?e zamiast meczu wybior? spacer z psem. Gdy wi?c zjawi?em si? na stadionie, znajomi napadli na mnie gromad? z pretensjami, ?e co innego mówi? prasie, co innego potem robi?. Przepraszam za ten lapsus - wi?cej si? nie powtórzy.

Sobotni wieczór sp?dzam w?ród starych kamienic Kazimierza. Ta dzielnica robi si? coraz atrakcyjniejsza. Przybywa jej knajpek, barów, galerii, a przecie? od zawsze dysponuje miejscami niepowtarzalnymi. Plac Nowy z pl?tanin? uliczek wokó?, Szeroka, wreszcie plac Wolnica, na którym ustawiono estrad?, gdzie ?piewamy. Wtóruje nam t?um ludzi, wyczuwaj?c pewnie nasz sentyment do tych miejsc. Opodal przy W?skiej wynajmowa?em pierwsze z moj? niewiast? mieszkanie. Male?ka klitka na poddaszu rotacyjnej kamienicy ze zbiorow? ubikacj? i ?azienk? by?a symbolem skromnej, ale przecie? samodzielno?ci. Podczas upa?ów tropikalne temperatury kaza?y otwiera? okno, przez które wdziera?y si? z placu Bawó? odg?osy balangi pod go?ym niebem, czasem gro?ne, gdy przychodzi?o do r?koczynów. Wiecznie pijany stró? zamyka? sumiennie bram? po 23.00, potem chowa? klucz i zapada? w kamienny sen. Przera?ona rodzina, nie ?mi?c budzi? strudzonego delikwenta, uchyla?a wi?c okno na parterze i pozwala?a w ten sposób dosta? si? do domu. Po up?ywie roku wynios?em si? z "Ka?mirza". Zostawia?em go z ?alem, jakby przeczuwaj?c, ?e zacznie pi?knie?, rodzi? si? na nowo, do?ciga? ?wiat. Przeczuwa?em chyba tak?e, ?e z jego pejza?u znikn? ci wszyscy menele, orygina?y, pijaczki, z?odziejaszkowie, uci??liwi niekiedy, ale przecie? okre?laj?cy charakter tych szemranych zakamarków, które penetrowa?em nieraz. Dlatego zachrypni?te "jak si? mosz J?dru?", którym mnie jeszcze czasem tu witaj?, przyjmuj? ze wzruszeniem, bo wiem, ?e jestem u siebie.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki