Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 3 wrze?nia


W?a?nie przynios?em z ogrodu kolejn? kobia?k? malin. Obrodzi?y nadzwyczajnie, wi?c dostarcz? pysznego soku, potrzebnego zimow? por?, gdy zaczn? nas n?ka? przezi?bienia i grypy. Zbieranie tych owoców by?oby czyst? frajd?, gdyby nie komary, którym ciep?a i wilgotna aura sprzyja i których stada czyhaj? w ka?dej g?stwinie. Sw?dz?ce b?ble s? zatem dowodem mego po?wi?cenia dla kulinarnej sprawy.

Anegdota sprzed lat. Opowiadali j? koledzy z popularnego zespo?u muzycznego po zako?czonym tournée w by?ym Zwi?zku Radzieckim. Trafili a? do Murma?ska i tam po koncertach rozgrzewali si? wódeczk? robion? ze spirytusu. Czysty alkohol przynosili za? w du?ych ilo?ciach marynarze, s?u??cy w pobliskiej bazie okr?tów podwodnych. Na pytanie, sk?d maj? tyle ognistego p?ynu, odpowiadali, ?e jest go pod dostatkiem, bowiem konserwuje si? nim... torpedy. Opowiastk? przypomnia?em sobie po wiadomo?ci o tragedii "Kurska". Ona oczywi?cie nie mo?e by? brana dos?ownie i nie oznacza, ?e wypito ca?y spirytus nale?ny flocie id?cej dzisiaj na dno, ale daje ilustracj? degrengolady i ca?kowitej rozsypki mocarstwa, które wprawdzie na glinianych nogach, ale wci?? gro?ne.

Niezwykle trafn? opini? wyg?osi? w telewizji Andrzej Jonas, mówi?c, ?e Rosja to nie tylko problem jej samej, to przede wszystkim problem ca?ego ?wiata. Ciekawe, co ukradziono, sprzedano na lewo, zniszczono przez indolencj?, czego nie dopatrzono w Ostankino, gdzie sp?on??a s?ynna wie?a. By?em na niej ?wier? wieku temu z grup? znajomych z Krakowa. Spogl?dali?my z góry na szar? Moskw?, popijaj?c szampana i przegryzaj?c kanapkami z kawiorem. Wtedy mo?na by?o jeszcze kupi? owe specja?y w ka?dym niemal sklepie. Bawi?o nas korzystanie z toalety, bo przecie? niecz?sto mo?na spe?nia? te potrzeby wy?ej ni? czubek wie?y Eiffla. Czuli?my si? pewnie z kieszeniami pe?nymi rubli, rozbierani na ulicy spojrzeniami ludzi g?odnych d?insów, ko?uchów, lepszego obuwia. Przybywali?my wszak z zachodniego kraju - przynajmniej z geograficznego punktu widzenia.

T? pewno?? studzono na ka?dym kroku. W wagonie metra pasa?erka wr?cz zruga?a mnie za to, ?e siedzia?em z nog? za?o?on? na nog?. Uzna?a t? poz? za przejaw nonszalancji warty pot?pienia. Szokowa?y nas gesty pojedynczych klientów sklepów z alkoholem. Spacerowali oni przed witryn?, pokazuj?c przechodniom uniesione dwa palce d?oni. Nie by? to jednak popularny znak zwyci?stwa, chodzi?o o to, ?e delikwent szuka partnera do flaszki. Gdy si? taki pojawia?, panowie kupowali pó? litra, wypijali w najbli?szej bramie i rozchodzili si? w pokoju. By? mo?e nigdy wi?cej nie ogl?dali swoich twarzy. Czy pojad? tam jeszcze kiedy?? Nie t?skni? w ka?dym razie za ojczyzn? Dostojewskiego - budzi we mnie l?k.

Tymczasem nasi pi?karze wrócili z tarcz? z Kijowa. Czarny Polak wlepi? dwa gole Ukrai?com i wszystko wskazuje na to, ?e o?ywi? reprezentacj?, wbrew memu stwierdzeniu sprzed paru tygodni, w którym sugerowa?em, ?e jeden, cho?by wspania?y gracz, nie zast?pi ca?ej dru?yny. Zatem trzeba da? obywatelstwo jeszcze paru Afrykanom i lejemy wszystkich bez problemu.

Sondy prasowe coraz modniejsze. Nie ma dnia niemal bez telefonu z pytaniem o wybory prezydenckie, wa?ny mecz, nowy film itp. Indagowano mnie tak?e na okoliczno?? powstania "Solidarno?ci". Co robi?em - dowiadywa?a si? reporterka jakiego? tygodnika - w sierpniu 1980 roku, gdy podpisywano s?ynne porozumienie gda?skie, co wtedy czu?em, jak? widzia?em przysz?o??. Pami?tne chwile prze?ywa?em w Bieszczadach, w domu moich te?ciów, w po?emkowskiej cha?upie zasiedlonej przez greckich politycznych uciekinierów. Zako?czenie strajku wita?em z ulg?, wiedzia?em, ?e dzieje si? co? niezwyk?ego, ale przecie? tak?e pasjonowa?a mnie olimpiada, która trwa?a w Moskwie. Dzisiaj jest podobnie. Ciesz? si? ju? teraz na igrzyska w Sydney, czekam na to wielkie ?wi?to fanów sportu. Niech cho? przez par? chwil przys?oni codzienno??. W?a?nie ?ona znów ka?e zbiera? maliny.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki