Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 17 wrze?nia


Powroty. Ile niepewno?ci nios? ze sob?? Czy miejsca dawno zapami?tane jeszcze s?? Czy ulecia?y tamte zapachy, wyblak?y kolory, znikn?li ludzie? Po 28 latach wracam w pi?tek do Kopenhagi. Przybywam tu nie w roli sezonowego gastarbeitera, tylko oczekiwanego pono? przez Polsk? publiczno?? artysty. Na lotnisku czeka Zbyszek Zawi?a, by przetransportowa? ca?? ekip? do Malmö. I od razu pierwsza dostrzegalna zmiana. Przed laty t? krótk? podró? odbywa?em promem. P?yn?? mniej wi?cej pó? godziny, wi?c mo?na by?o wys?czy? piwo. Skromne zasoby finansowe nie pozwala?y na wi?cej, obserwowa?em za to Szwedów, którzy w tym samym czasie doprowadzali si? do stanu wrzenia. Rzecz zrozumia?a, alkohol na promie by? ta?szy ni? na l?dzie. Obecnie t? tras? pokonuje si? such? nog?, po pi?knym mo?cie wbitym w szare morskie fale. Imponuje jego konstrukcja - górnym poziomem mkn? samochody, dolnym kolej. Docieramy do Klippan, gdzie mieszkaj? wspomniany ju? Zbyszek z ma??onk? Jag?. To nasza dwudniowa przysta? - przyjazna, ciep?a, karmi?ca i poj?ca do utraty tchu. Przy sutym stole gwarzymy o pó?nocnej krainie, jej unikalnym pomy?le na opiek? nad obywatelem, doprowadzon? chwilami do absurdalnych rozmiarów. Tutejszy system podatkowy powoduje z jednej strony wymarzon? równo?? spo?eczn?, z drugiej za? wygna? w ?wiat mnóstwo artystów, sportowców - ludzi ?wietnie zarabiaj?cych, którzy postanowili ocali? gros swoich zysków miast odda? pa?stwu.

Wieczorem wracamy jeszcze do du?skiej stolicy, ale inn? tras?, przez Helsingborg, by rzuci? okiem na bry?? stoj?cego po drugiej stronie cie?niny zamku Hamleta. Kopenhaga poprzecinana licznymi kana?ami nie ró?ni si? bardzo od wielu portowych miast pó?nocy. Jest u?adzona, czysta, zasobna, pró?no tu szuka? dziewczynek z zapa?kami, cho? pomnik ich twórcy przyci?ga turystów podobnie jak syrenka siedz?ca na nadbrze?nym kamieniu. A ja wypatruj? ziemniaczanego musu, który zawsze tu zajada?em z parówk?. Odwiedzam kolejny uliczny kiosk i znale?? nie mog?. Uda si? dopiero nazajutrz w Malmö, gdzie gramy dla szczelnie wype?nionej sali. Masa znajomych i chwile prawdziwych wzrusze?.

Niedzielny przejazd do Sztokholmu pozwala obserwowa? ten surowy kraj. Pogoda prze?liczna, jesie? w ca?ej pastelowej krasie, doskona?e drogi, przejrzyste wody, krystaliczne powietrze. I pusto, pusto - przecie? populacja ojczyzny Abby to nieca?e 10 milionów rozlokowane na wielkim obszarze. Z zazdro?ci? patrz? na wszystkie urz?dzenia sanitarne. Tu nie ma zepsutych kranów, ciekn?cych kurków, zatkanych kratek ?ciekowych, tu nie brakuje ciep?ej wody, papieru toaletowego, r?czników itd. Otoczenie daje cz?owiekowi poczucie spokoju i bezpiecze?stwa, cho? brukowa prasa donosi?a na pierwszych stronach o 30-letnim m??czy?nie zgwa?conym w centrum stolicy.

Koncert przyj?ty gor?co, ale najwa?niejsze, ?e znów okazja do spotka?. L?duj? u Andrzeja Tokarskiego, który z?by zjad? na emigracji, jest ?wietnym kompanem, przewodnikiem i informatorem. Obwozi nas po szwedzkiej metropolii, pozwala zerkn?? na ten ocean zieleni z telewizyjnej wie?y, obja?nia zabytki, karmi w ko?cu wy?mienit? zup? rybn? i ?ledziami jakich w Polsce nie u?wiadczysz. Restauracje s? horrendalnie drogie, ale w przeró?nych barach i bistrach mo?na zje?? smacznie bez obawy o bankructwo.

Lotnisko Arlanda ?egna nas bezchmurnym niebem, jakby dla potwierdzenia sterylno?ci wszystkiego co tu jest. Po?egnalne piwo smakuje wyj?tkowo, mo?e tak?e dlatego, ?e kosztuje 6 dolarów. Ale wypijam je z nadziej?, ?e jeszcze kiedy? tu powróc?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki