Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 8 pa?dziernika


W chwili, gdy pisz? te s?owa, trwaj? prezydenckie wybory. Uda?em si? rano do Podgórza, gdzie jestem zameldowany, by wrzuci? do urny kartk? ze swoj? decyzj?. Wokó? sporo od?wi?tnie ubranych ludzi, atmosfera dostojnego spokoju, jak?e ró?na od niedawnej histerii. Ile? to zapewnie? i deklaracji us?yszeli?my w ostatnich dniach! Ile hase?, oskar?e?, pomówie?. Na Jana ?opusza?skiego "Nie przeno?cie nam stolicy do Brukseli" nie reagowa?em, mimo ?e cytat z popularnej piosenki ukradziono mi i strawestowano bez pytania o zgod?. Wychodzi?em jednak z za?o?enia, ?e moje protesty spowoduj? tylko szum i zainteresowanie kim?, kto na ?adn? uwag? nie zas?uguje.

Zetkn??em si? ju? zreszt? z podobn? metod? dzia?ania, tyle ?e dawno temu, w stanie wojennym. Otó? "Muzyka i Aktualno?ci" pasjami nadawa?a inn? ballad?, "Zamieszkamy pod wspólnym dachem". Jej przes?anie ?wietnie pasowa?o re?imowi Jaruzelskiego do koncepcji jednoczenia Polaków we wspólnym domu. A ?e dom ten posiada? kraty w drzwiach i oknach, to ju? zupe?nie inna sprawa. Jak si? zatem okazuje, ka?da metoda dobra, by osi?gn?? zamierzony cel. Od rankingów, kalkulacji, przelicze? procentowych kr?ci si? w g?owie - specjali?ci prognozuj? wysok? frekwencj? wyborcz?, motywuj?c swe przypuszczenia dobr? pogod?. Oby tak by?o. Za kilka godzin wszystko si? wyja?ni, i je?li co? budzi mój niepokój, to ca?kowita pewno??, ?e teraz zaczniemy wys?uchiwa? nudnych t?umacze? przegranych, którzy znajd? tysi?ce przyczyn pora?ki poza sob?. Pojawi? si? tak?e ojcowie sukcesu wyborczego, oboj?tne, czyim stanie si? udzia?em.

Kiedy w minion? ?rod? znalaz?em si? z ma??onk? na spotkaniu towarzyskim organizowanym przez Andrzeja Olechowskiego (popiera?em tego polityka od pocz?tku kampanii), ze zdumieniem obserwowa?em zgromadzenie. Tworzyli je, oprócz ewidentnych zwolenników kandydata, tak?e ludzie, których o jakiekolwiek sympatie dla mojego faworyta nigdy bym nie podejrzewa?. Przyszli ot tak, pokaza? si?, poda? r?k?, zagadn??, mo?e z nadziej? na wspóln? fotk?, w odruchu cwaniackiej asekuracji, takiego a nu?, a widelec, czego? na wszelki wypadek. Nie znosz? podobnych postaw, wi?c je pi?tnuj?, cho? to pró?ny trud. Koniunkturka trzyma si? coraz lepiej, a jej przeciwników, niestety, ubywa.

W?a?nie umar? Wojciech Has - wielki re?yser, wspania?y artysta, nade wszystko cz?owiek wierny w?asnej, filmowej wizji ?wiata, odporny na panuj?ce mody, dlatego zapomniany, odsuni?ty na boczny tor hucznych wydarze?. Ca?e lata obserwowa?em go, jak zasiada? przy legendarnym stoliku w Klubie pod Gruszk?, gdy by?o jeszcze po co tam chodzi?. Nie by? typem wodzireja, g?os zabiera? rzadko. Przys?uchiwa? si? jakby troch? nieobecny. Mo?e kadrowa? w g?owie kolejne uj?cia? ?alowi za Hasem towarzyszy na szcz??cie g??bokie przekonanie, ?e jego dzie?a przetrwaj? i w skorowidzu historii polskiego kina zawsze znajdziemy "Sanatorium pod Klepsydr?" lub "R?kopis znaleziony w Saragossie", na pró?no za? b?dziemy szuka? setek modnych i ogl?danych przez t?umy sensacyjko-komedyjek, robionych ta?mowo dla ?wier?inteligentów.

Przetrwa tak?e po wsze czasy genialna muzyka Chopina, chocia? presti? konkursu, któremu patronuje wielki romantyk, nieco os?ab?. Mo?e za spraw? czasów, jakie wprowadzi?y inny ni? dawniej system warto?ci, czasów lansuj?cych innych idoli ni? wybitni wirtuozi klawiatury. Trudno bowiem uzna?, ?e nasz kraj ?yje wspomnian? imprez?, a szkoda. Moi rodacy ponad gr? na fortepianie przedk?adaj? gr? na gie?dzie b?d? o jak?? teleturniejow? stawk?. Moi rodacy wol? tak?e gr? w pi?k? no?n?, zw?aszcza po ostatnich sukcesach reprezentacji. Czy oni jeszcze w ogóle co? s?ysz?? Czy "sto lat" ?piewane nowemu prezydentowi zabrzmi zatem pi?knie i czysto czy fa?szywie?



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki