Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 10 grudnia


Jedna z nielicznych m?odzie?owych prywatek w moim rodzinnym domu. Sublokatorskie bowiem mieszkanie (wspólna kuchnia dla dwóch rodzin, wspólna toaleta dla 11 osób) utrudnia?o urz?dzanie takich imprez. Ale wtedy uda?o si?. Zatem bawimy si? przy okazji czyich? imienin lub urodzin. Na po?yczonym adapterze "Bambino" wiruje plastikowa pocztówka z dwoma nagraniami. Z male?kiego g?o?niczka dobywa si? jazgot, którego jako?? uznano by dzi? za skandal. Ale wtedy nie mieli?my poj?cia, ?e za 40 mniej wi?cej lat kolejny wiek powitamy z cyfrowymi odtwarzaczami p?yt kompaktowych. Wtedy ten kolejny wiek wydawa? si? jak?? nierealn? dat? z powie?ci Stanis?awa Lema.

Ta?cz? zatem z Kseni?, mo?e z Monik?, szkolnymi przyjació?kami siostry, ta?czymy "d?ajfa", a mo?e "motylka", tak bowiem nazywano sposób hulania szybszych kawa?ków. Te wolne, ograniczone do "2 na 1", dawa?y mo?liwo?? przytulania partnerki i czu?ych szeptów, czeka?o si? na nie z trem? i wilgotnymi d?o?mi. Ale wspomniana pocztówka kr?ci?a si? szybko, czyli w tempie 45 obrotów. Bez ko?ca puszczali?my j? od nowa, by us?ysze? "I want to hold yor hand" i "She loves your". Bez ko?ca powtarzali?my za Beatlesami par? angielskich s?ów. Te s?owa p?on??y dziwnym blaskiem i szara, pozbawiona polotu gomu?kowska codzienno?? nabiera?a innego znaczenia.

Te s?owa napisa? John Lennon. W?a?nie min??o 20 lat od momentu, gdy zgin?? od kul szale?ca. Dzi? by?by 60-letnim m??czyzn?, dawnym idolem, legend?, ale tak?e postaci? bez wi?kszego znaczenia dla wspó?czesnych dzieciaków. Natomiast jego piosenki jeszcze d?ugo b?d? grane wsz?dzie.

S?ucham ostatniej p?yty Jarka Nohavicy, mego czeskiego kumpla po fachu. Kr??ek nosi tytu? "Moje smutne serce". Jest pi?kny, nostalgiczny, m?dry. Zawiera rozterki i obawy o przysz?o??, je?li nie nasz?, to naszego potomstwa.

Odwiedzam Galeri? Mokotów. Tak nazwano wielkie centrum handlowe, jedno z wielu w stolicy. Prócz dziesi?tek sklepów mie?ci tak?e kr?gielni?, si?owni?, kilka restauracji, wreszcie multikino. Postanowi?em sprawdzi? to ostatnie. Nie chodzi?o o ?aden konkretny film, tylko o schronienie przed deszczem. Zdziwionemu bileterowi oznajmi?em, ?e chc? bilet na 17.00 bez wzgl?du na to, co o tej porze wy?wietlaj?. Zasiad?em w mi?kkim fotelu, w ?wietnie wyt?umionej amfiteatralnej sali, daj?cej jednakow? widoczno?? z ka?dego miejsca. Wielki ekran i jako?? d?wi?ku s?cz?cej si? zewsz?d muzyki te? nie budzi?y zastrze?e?. Zacz?li nap?ywa? widzowie. Szybko zorientowa?em si?, ?e czeka mnie przygoda z gatunku dla najm?odszych. Niech tam - pomy?la?em ?ledz?c dalszy rozwój wypadków.

Przez pó? godziny serwowano nam reklamy. Wypar?y nieodwo?alnie stare wynalazki, jak Kronika filmowa czy tzw. krótkometra?ówka. Trudno. Potem zacz??o si? co?, co mia?o tytu? "Grinch". Wysiedzia?em, by dowiedzie? si?, czym karmi? dzi? maluchy. Straszna to sprawa. Tytu?owy kosmaty i odra?aj?cy, cz?ekopodobny stwór zostaje niczym brzydkie kacz?tko odrzucony przez spo?eczno?? lukrowanych i do bólu ?agodnych ktosiów. Ci ostatni ?yj? w iluminowanym ?wiecie permanentnej gwiazdki prezentów i westchnie? i s? band? pozbawionych wyrazu idiotów. Je?li co? budzi groz? w tym dziele, to nie brzydki, wrogo nastawiony do reszty, pozbawiony dobrych manier tytu?owy bohater, lecz fakt, ?e wcze?niej czy pó?niej powróci do kolorowej nijako?ci. Wychowa?em si? na "Zakochanym kundlu", na "Kopciuszku", "Sarence Bambi". Moj? wra?liwo??, wyobra?ni? i poczucie estetyki kszta?towali ludzie i zwierz?ta wygl?daj?cy i zachowuj?cy si? tak, jak ludziom i zwierz?tom przysta?o. I wierzcie, nie uwa?am si? za pozbawionego wyobra?ni, smaku, wra?liwo?ci. Dlatego nie godz? si? na karmienie najm?odszych obecn? wsz?dzie karykatur? rzeczywisto?ci. Nie godz? si? na ilustracje ksi??kowe i zabawki, których autorzy staj? na g?owie, by s?o? nie przypomina? s?onia, ma?pa ma?py, a drzewa mia?y kolory, jakich nigdy nie nosz?. Czy ten ?wiat nie jest dostatecznie zwariowany sam w sobie? Czy napompowany col?, ?ciskaj?cy w obj?ciach wielk? pak? pra?onej kukurydzy szkrab musi si? koniecznie ba?? Czy serwowana mu intryga nie mo?e przebiega? na normalnej ulicy, w normalnym domu w?ród kochaj?cych spokój rozumnych ludzi?

Za moment Wigilia. Najpi?kniejszy dzie? w roku. Czas pojednania, przebaczania, bratania si? przy op?atku. Oby ta chwila trwa?a d?u?ej, by nie sta?a si? jednodniowym, nakazanym tradycj? obyczajem.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki