Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 1 kwietnia


Wreszcie wiosna. Ciep?e powiewy budz? do ?ycia otoczenie. Centrum miasta zakwita parasolami, pod którymi amatorzy biesiady na ?wie?ym powietrzu przesiedz? kilka miesi?cy. Znajomi w?a?ciciele kawiar? i barów skar?? si? na wymagania w?adz, które zakrawaj? na zwyk?e szykany. Okre?la si? precyzyjnie odleg?o?? ogródków od fasad kamienic (rzecz mo?e uzasadniona), ale tak?e wyznacza powierzchni? materia?u pokrywaj?cego wspomniane parasole, potrzebn? na napisy reklamowe, nazwy firm itp. O wszystkim decyduje naczelny plastyk naszego grodu.

To zadziwiaj?ce, ?e drobiazgowa dba?o?? o estetyk? Rynku nie mo?e przynie?? w efekcie decyzji o wyrzuceniu z tego miejsca okropnej sprzedawczyni obwarzanków, strasz?cej nie tylko wygl?dem, ale tak?e lag? wprawian? w ruch wedle w?asnego widzimisi? w?a?cicielki. Niedawne pobicie nastolatki usz?o dziarskiej staruszce bezkarnie, dowodz?c, ?e nie ma na ni? sposobu. Gdyby taka agresja spotka?a moje dziecko, to wierzcie, bez wzgl?du na konsekwencje, przetrzepa?bym bab? jej w?asnym kosturem, a? kurz z zapyzia?ych ?achów frun??by nad Sukiennicami.

Pocz?tek tygodnia przyniós? tytu? magisterski pierwszemu z naszych zespo?owych dzieci. Córka basisty, Karolina, uko?czy?a studia prawnicze, ma na koncie naukowe publikacje, ?wietnie w?ada kilkoma j?zykami, ?wiat stoi wi?c przed ni? otworem. A ?e uczucia prywatne ulokowa?a w stolicy - trudno. Przecie? ?piewa Irena Santor, ?e: "najpi?kniejsze warszawianki s? przyjezdne".

Czytam dziennik Antoniego Marianowicza. Zapiski z 1996 roku nosz? tytu? "Polska, ?ydzi i cykli?ci" i s? nie tylko dokumentem minionego czasu, ale tak?e kawa?kiem rzetelnej wiedzy o artystycznym ?rodowisku, w które autor wrós? ze wzgl?du na profesj? oraz pe?nion? funkcj? prezesa ZAiKS-u. Padaj? wci?? znajome nazwiska, pojawiaj? si? miejsca, w których cz?sto bywa?em. Anegdoty przeplataj? si? z popisami erudycyjnymi, a wszystko nosi znami? elegancji w najlepszym stylu. Diariusz napisano pi?kn? polszczyzn?, który to bana?, w dobie powszechnego be?kotu, nabiera pierwszorz?dnego znaczenia. Czy si?gn? po t? ksi??k? bohaterowie naszych czasów? W?tpi?. A na dowód owych w?tpliwo?ci fakcik nast?puj?cy. W znanym teleturnieju tylko dwie spo?ród 10 osób umiej? u?o?y? we w?a?ciwej kolejno?ci przypadki deklinacyjne. Groza!

A teraz kilka s?ów o Klubie Pod Jaszczurami. Ruszy? pod nowym dowództwem, w odnowionym lokalu, ale chwalebnie próbuje odkurzy? stare, sprawdzone imprezy. Poetycki turniej o "Jaszczurowy Laur" zgromadzi? t?um widzów, za? do konkursu zg?osi?o si? ponad pó? setki m?odych, którym muzy nie daj? spa? po nocach. Brawo! Spotkali si? tak?e pod gotyckim sklepieniem twórcy legendy tej instytucji, dzia?acze, bywalcy, bramkarze, kelnerki, t?um dobrych znajomych, którzy niejedno tu prze?yli. Wspominali?my nie istniej?ce fragmenty architektury (s?ynna antresola czy tzw. studnia), wspominali?my chwile m?odzie?czych tanecznych uniesie?. I jak zawsze w takich razach mówili?my o nieobecnych. Mo?e s?yszeli to nasze kombatanckie gaworzenie.

Powroty do przesz?o?ci dzia?aj? dziwnie od?wie?aj?co, przywracaj?c si?? i werw?. ?eby t? m?odzie?cz? werw? wykrzesali z siebie pi?karze Wis?y! Tak wzdycha?em, marzn?c nieludzko podczas pucharowego meczu z Amik?, takie pobo?ne ?yczenia wyg?asza?em patrz?c na pogrom w ?odzi. Na czym polega nieudolno?? zespo?u, w którym pe?no gwiazd? Nie wiem. Mo?e wiosna doda im skrzyde?, czego wszystkim serdecznie winszuj?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki