Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 22 kwietnia


Wzywam taksówk?, by dosta? si? na dworzec kolejowy. Ku mojemu zdziwieniu, ale te? rado?ci, jej kierowc? jest dawno niewidziany kolega ze szko?y podstawowej. Krótki wi?c czas podró?y up?ywa na gor?czkowej wymianie wiadomo?ci o innych wychowankach szarego gmachu przy ul. Szlak. Wspominamy z Mieciem nauczycieli i czasy, w jakich przysz?o nam sp?dza? wczesn? m?odo??.

Edukacyjna przygoda zacz??a si? w 1956 r. Do odleg?ej o kilka minut marszu "budy" kroczy?em z tornistrem i "?niadaniówk?" - zapomnianym ju? dzisiaj male?kim, twardym kuferkiem zawieraj?cym kanapk? i jab?ko. Nie nosili?my worków z pantoflami, pod?ogi klasowe nas?czano ciemnym t?uszczem, który niemi?osiernie brudzi? nasze ubrania podczas nieustaj?cych zapasów i przepychanek. Oddzia? "b", w którym si? znalaz?em, liczy? ponad 40 gagatków - a nad nimi, nie wiem jakim cudem, panowa?a cierpliwa i ?agodna wychowawczyni, nie?yj?ca ju? pani Jadwiga Nowakowa. Pierwsze litery kaligrafowa?em zwyczajn? stalówk? wbit? w obsadk?, a maczan? w donoszonym codziennie z domu ka?amarzu. Granatowe paluchy d?ugo by?y ?wiadectwem pisarskiego mozo?u.

Pami?tam taki epizod. Jeden z kole?ków wyjecha? do rodziny osiad?ej w Ameryce. W?ród cudów, jakie stamt?d przywióz?, by?y o?ówki z gumk? do mazania, osadzon? na ko?cu. Nie mogli?my si? na nie napatrze? - takich przecie? nie sprzedawano w sklepie papierniczym Matuli, do którego biegali?my po liniuszki, ekierki, cyrkle i inne potrzebne przybory. Jak?e ?miesznie brzmi? owe wyznania w dobie kalkulatorów i laptopów. Uczono nas podstaw, wi?c biologia - przepraszam: przyroda, jawi?a si? w postaci wklejanych do zeszytu li?ci ró?nych drzew albo sporz?dzanych kolorowymi kredkami kalendarzyków pogody. Do dzi? bez problemu odró?niam jesion od olchy i kasztan od jawora, cho? nie wiem nic o rocznym przyborze wód gruntowych albo sp?ywie powierzchniowym, którymi to wiadomo?ciami katuje si? teraz m?odzie?.

W mojej podstawówce mia?em mnóstwo wolnego czasu na kopanie pi?ki, uliczne zabawy z rówie?nikami, czytanie ksi??ek. Nie uwa?am si? wcale za niedouczonego w porównaniu z obecn? dziatw?, mimo ?e potrafi?em przez tydzie? nosi? te same ksi??ki i zeszyty, bo ich zmiana wydawa?a si? zbyt absorbuj?ca. Nie istnia?y ?adne okre?lane paragrafami prawa ucznia, za przewinienia karano nas "k?tem", wyrzucaniem za drzwi lub po prostu bito. Pranie linijk? po ?apie, targanie za uszy czy za w?osy nale?a?o do codzienno?ci i nie budzi?o specjalnych sprzeciwów. Najwy?szym za? respektem darzyli?my rusycyst?, który wymierza? razy noszon? w teczce gum? - taki klaps wlepiony przez portki czu?o si? nawet kilka dni.

Czy dzi? wspominam te plagi z oburzeniem, ?alem, czy by?y ?ród?em stresów, frustracji, l?ków? Nic podobnego! Stanowi?y raczej rodzaj pasowania na rycerza, hartowa?y rozbrykanych urwisów, okre?la?y ich miejsce w szeregu. Nie przeszkadza?y równocze?nie w respektowaniu swoistego kodeksu towarzyskiego, w którym je?li bójka - to jeden na jednego bez u?ycia innej broni ni? go?e pi??ci, bez popularnych kijów i gromadnych napa?ci. Do rzadko?ci nale?a?y kradzie?e, cho? wi?kszo?? z nas ?y?a bardzo biednie. Tylko ?e niedostatek wyzwala? pewien rodzaj zaradno?ci, przedsi?biorczo?ci. Pami?tam, ?e wielu ch?opaków mieszkaj?cych w okolicy cmentarza Rakowickiego dorabia?o sobie nosz?c kwiaty, sprz?taj?c groby, handluj?c ?wiecami. Narkotyki? A kto o nich s?ysza?! Narkotykiem by? sport uprawiany byle gdzie za pomoc? byle jakiego sprz?tu i poczucie kole?e?skiej wi?zi.

Gdzie podziali si? absolwenci "siódemki"? Próbujemy to z Mietkiem ustali?. Kilku ju? nie ?yje, paru hen, daleko w ?wiecie, inni egzystuj? lepiej lub gorzej - s?owem normalka. Ilekro? jednak przeje?d?am ko?o podstawówki, nostalgia mn? targa i rozrzewnienie za odleg?ym beztroskim ?wiatem dzieci?stwa.
Naszym ?onom pewnie si? polepszy?o, nam - nie - mówi? porzuceni m??owie.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki