Andrzej Sikorowski
MÓJ DZIENNICZEK POLSKI
Niedziela, 6 maja
W poniedzia?ek otwierali?my "Lo??". Tak? nazw? po d?ugich debatach otrzyma? klub aktorów maj?cy kontynuowa? wieloletnie tradycje tak zwanego SPATiF-u, mieszcz?cego si? ongi? przy pl. Szczepa?skim. Dobrze, ?e wysi?ki przedstawicieli ?rodowisk artystycznych - szczególnie teatralnego - przynios?y efekt w postaci jeszcze jednej krakowskiej piwnicy, zlokalizowanej najlepiej jak tylko mo?liwe, bo przy linii A-B.
T?umy gapiów obserwowa?y dostojnych go?ci przybywaj?cych na uroczysto??, b?yska?y flesze, pracowa?y kamery. Ze stolicy dotarli m.in. Alina Janowska, Leonard Pietraszak i szef ZASP-u Kazimierz Kaczor. Ten ostatni (krakowianin zreszt? z urodzenia) przywo?a? duchy legendarnych bywalców dawnego "spacia", a wi?c Wiktora Sadeckiego, Jerzego Bi?czyckiego, Boles?awa Smeli. I zrobi?o si? rzewnie, jak zawsze, gdy wspomnienia wypieraj? codzienno??.
Bo te? atmosfera tamtego lokalu stanowi?a szczególny melan? smaków, zapachów, trudny - ba, niemo?liwy do odtworzenia. Pró?no szuka? tamtych twarzy, tamtej wódki, tamtych zak?sek, tamtego gwaru, dowcipów, skandali. Nie mia? wtedy klub przy placu prawie ?adnej konkurencji, je?li chodzi o wyszynk w pó?nych godzinach wieczornych. Kol?dowali wi?c pod jego drzwiami ró?ni spragnieni, niedopici, g?odni arty?ci i satelity, ci wielcy i ci pragn?cy do tego zaczarowanego ?wiata za wszelk? cen? si? dosta?.
?ycz? "Lo?y", by przywróci?a zapomniane klimaty. By klubowe karty trafi?y do r?k ludzi, którzy uczyni? z tego miejsca dom, matecznik, ostoj? sensownego wypoczynku, szampa?skiej zabawy i wymiany my?li w tych ma?o my?l?cych czasach. ?ycz? tak?e ajentom, by wypowiedzianego w inauguracyjny wieczór fragmentu Ewangelii wed?ug ?w. ?ukasza: "Jedzcie, co wam podadz?" - nie wzi?li sobie zbytnio do serca.
A potem uciek?em pod Tatry. Nigdy nie widzia?em w Zakopanem takiego t?umu ludzi. Jakby ca?a Polska postanowi?a sp?dzi? tutaj tzw. d?ugi weekend. Przepi?kna, letnia nieomal pogoda wygna?a w plener rzesze rodaków - podregla?skie ??ki wygl?da?y jak baseny k?pielowe podczas kaniku?y. Spacerowa?em zatem o ?wicie, potem zerka?em na Giewont z w?asnego okna w ciszy czterech ?cian. Przez lornetk? wida? sylwetki turystów pod krzy?em. Niedawno jeden z nich, m?ody ch?opak, przyp?aci? ?yciem ch?? zerkni?cia w pó?nocn? przepa??. Jak opowiadali mi koledzy z TOPR-u, od?o?y? plecak i zbli?y? si? do kraw?dzi. Nieszcz??liwie stan?? na ?nie?nym nawisie, który run?? w dó?.
W pi?tek by?em ju? na powrót w domu. Powód niezwyk?y mnie tu przygna?, bowiem 50. urodziny naszego basisty Andrzeja ?urka, zwanego od lat "Zup?". Jako drugi w zespole przekroczy? t? magiczn? granic?, za któr? nic w?a?ciwie si? nie dzieje (sprawdzi?em), z wyj?tkiem niezbitej pewno?ci, ?e z ka?dym dniem bli?ej do setki. Sprzyjaj?ca aura umo?liwi?a odpalenie robi?cego coraz wi?ksz? karier? grilla, wi?c ogrodowe spotkanie up?ywa?o w?ród boskich zapachów. Oby?my, Anusiu, jak najd?u?ej mogli korzysta? z dobrodziejstw losu, który, przyznasz, do?? dla nas ?askawy.
Czytam Norberta von Frankensteina ksi??k? o Rasputinie. To historia ?ycia, przedziwnej kariery i ?mierci prawos?awnego mnicha, uwa?anego przez wielu za szar? eminencj? carskiego dworu. Niemiecki autor, jak wynika z przytoczonej bibliografii, solidnie przygotowa? si? do podj?cia tematu, szperaj?c w archiwach historycznych ca?ej niemal Europy. Powsta?o wi?c opracowanie rzetelne, pozbawione mistycznej histerii, z którego p?ynie prosty do?? wniosek - mo?e nawet przestroga. ?wiat wielkiej polityki, pe?en intryg i knowa?, ?wiat tak zwanych wy?szych konieczno?ci to machina bezlitosna dla ludzi, którzy bez przygotowania, troch? przypadkiem do tego ?wiata trafiaj?. Funkcjonuj? do momentu, gdy s? komu? potrzebni. Potem won.