Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 4 listopada


Pogodowa hu?tawka trwa od ?rody, kiedy nagle ni z tego, ni z owego wróci?o lato. Cmentarny czwartek by? ju? znacznie mniej upalny i, niestety, deszczowy. Za to pi?tkowy poranek przywita? ceprów regularn? zim?. Za naszym zakopia?skim oknem wiatr niós? tumany ?niegu, który pokrywa? malownicz? siwizn? okoliczne smreki.

Czytam Joanny Olczak-Ronikierowej g?o?n? ju? za spraw? mediów ksi??k? "W ogrodzie pami?ci". Czytam i sam w ten ogród wchodz? coraz dalej i dalej, w pl?tanin? faktów i dat, zdarze? donios?ych i b?ahych. Mijam korowód postaci bliskich i dalekich, obcych zupe?nie i sk?d? znanych. Wzruszaj?ca to opowie?? i ciekawa niezmiernie. Wzruszaj?ca przez pietyzm dla korzeni, bez których po prostu nas nie ma. Ciekawa przez ludzi, których ?yciorysami mo?na by wype?ni? wiele tomów. I nagle orientuj? si?, ?e przecie? tu?-tu?, w mojej familii, zdarze? niezwyk?ych by?o mnóstwo, losów powik?anych, ?e tylko ?ycie tak potrafi.

Przyrodnia siostra mego taty - starsza od niego o 9 lat ciotka Janka, pozna?a mniej wi?cej dekad? przed II wojn? ?wiatow? majora francuskiej artylerii pana Devun. Wyk?ada? go?cinnie w krakowskiej podchor??ówce. Przystojny, zamo?ny, w sile wieku m??czyzna zrobi? wida? wra?enie na dzierlatce, skoro wkrótce wywióz? j? w dalekie strony, funduj?c dostatnie ?ycie w pó?nocnoafryka?skich koloniach. Sielank? przerwa? wybuch wojny i ?mier? francuskiego oficera.

Ciotka wyl?dowa?a w Marsylii, gdzie podj??a wspó?prac? z tamtejszym ruchem oporu. Ostrze?ona w por?, umkn??a przed aresztowaniem przez gestapo na Korsyk?. Tam pozna?a Antoinea Rocchi. Smuk?y przystojniak zawojowa? serce m?odej wdowy i sp?odzi? jej dwoje dzieci. Poród pierwszego z nich - dziewczynki (nawiasem mówi?c mojej imienniczki - czyli Andree) odbywa? si? w niecodziennych okoliczno?ciach. Rozpocz??o si? bowiem na Korsyce powstanie przeciw okupuj?cym wysp? W?ochom. Do pokoju rodz?cej wpad? nagle ma??onek i ustawi? w oknie karabin maszynowy. Nast?pn? pociech? by? ch?opak o pospolitym imieniu Jan.

Wujek Antoni wyjecha? pó?niej bi? si? w Indochinach, sk?d powróci? z kilkoma medalami i nieuleczaln? chorob? alkoholow?. Widzia?em go jeden jedyny raz w ?yciu, tak?e par? najbli?szych kuzynów, gdy pojecha?em z tat? do Francji. To by?o w 1957 roku. Starsze ode mnie o kilka lat rodze?stwo opiekowa?o si? pieczo?owicie ch?opaczyn? z egzotycznego kraju za ?elazn? kurtyn?. Nie wiem jak, ale dogadywali?my si? jako?, mimo ?e oni nie znali polskiego, a ja ich ojczystego j?zyka. Taki stan rzeczy trwa, niestety, do dzi?, nad czym szczerze bolej?.

Andree mieszka w Tulonie, jest piel?gniark?, ma m??a lekarza, który kiedy? zajmowa? si? pianistyk? jazzow?. Jean prowadzi na Korsyce niewielk? knajpk?. Mówi? wy??cznie po francusku, czyli w j?zyku, który dla mnie pozostaje ?piewn? tajemnic?. Nie mamy ze sob? ?adnego kontaktu, co boli. Ciocia Janka zmar?a w Marsylii, do?ywaj?c niemal dziewi??dziesi?tki. Odwiedza?a Polsk? wiele razy, pi?knie pos?ugiwa?a si? ojczyst? mow? i dr??cym, cienkim g?osem ?piewa?a piosenki z dzieci?stwa.

Tak oto uruchomi?em prywatn? rodzinn? histori?, w g??bokim przekonaniu, ?e nie ma chyba w kraju familii, w której nie zdarzy?y si? niecodzienne biografie, zaskakuj?ce przypadki, nieprzewidziane sploty okoliczno?ci. I tylko trzeba umie? zanurzy? si? w te ogrody pami?ci z tak? pasj?, jak w przypadku autorki wspomnianego utworu.

Od lektury oderwa?o mnie uczucie nag?ej pustki w ?o??dku, wi?c spacerem przez Ma?e ?ywcza?skie dotar?em do ulicy Str??yskiej i "?abiego Dworu". Dom, wed?ug anegdoty, ochrzci? takim mianem sam Józef Pi?sudski, goszcz?cy tu u pewnego rotmistrza w?a?ciciela nieruchomo?ci. W pobli?u jest sporo bagien, gdzie rezyduj? kumkaj?ce stwory. Ale wierzcie, to nie jedyna atrakcja owego przybytku. Chcia?oby si? przeczeka? tu zim?, która za pasem.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki