Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 9 grudnia


Zima na ca?ego. Mróz trzaskaj?cy, któremu to odg?osowi mog? przeciwstawi? inne trzaskanie - drewna p?on?cego w kominie, daj?cym ciep?o i widok lepszy ni? wszystkie ekrany ?wiata. Wtulony w fotel przegl?dam zbiór wywiadów Beaty Matkowskiej-?wi?s zatytu?owany "Krakowskie gadanie". Bohaterami rozmów s? znani aktorzy, plastycy, re?yserzy, ludzie estrady, tak?e ni?ej podpisany. Znalaz?em si? zatem w?ród wybitnych krakusów b?d? twórców zwi?zanych z naszym grodem i tylko dziwi nieco obecno?? w podwawelskiej plejadzie Niny Terentiew. Wprawdzie jej trwanie w telewizji nasuwa skojarzenie z legend? o smoku, ale to jedyna i tylko osobista asocjacja.

W zamieszczonej na stronie 172 mojej wypowiedzi na temat hipisów pojawia si? stwierdzenie, ?e na prze?omie lat 60. i 70. Terlecki, pó?niejszy wiceszef krakowskiego "Czasu" i znany prawicowy dzia?acz, mia? ksyw? "Pies" i pióra do pasa. U?y?em samego nazwiska, wi?c redaktor z Wydawnictwa Literackiego doda? w indeksie osób Terleckiemu imi? - Olgierd. Kompletne nieporozumienie, które niniejszym prostuj?. Wspomina?em bowiem Ryszarda i ten nosi? d?ugie w?osy, podczas gdy jego ojciec Olgierd - publicysta i pisarz, pracowa? spokojnie w Machejkowskim "?yciu Literackim".

Ale ?e trudno p?dzi? ?ywot, siedz?c wy??cznie przy piecu z ksi??k? w d?oniach, pogna?em na imprez? do Niepo?omic. Mam sentyment do tego miejsca - mo?e za spraw? macochy mojej mamy, ukochanej babci Tosi (daj, Panie, wszystkim takie macochy). By?a Tosia córk? niepo?omickiego flisaka, który p?ywa? Wis?? a? do Gda?ska. Pi?knie odrestaurowany tutejszy zamek ze swoimi przestronnymi komnatami nie stwarza wprawdzie najlepszych warunków akustycznych, ale daje gotow? romantyczn? scenografi?.

Pobliska puszcza od stuleci by?a ?owieckim zag??biem ukochanym przez Piastów i Jagiellonów. St?d przecie? król W?adys?aw ruszy? bi? Krzy?aków i tu powróci? odpoczywa? po grunwaldzkim zwyci?stwie. Jak? mi?o?ci? darzono wtedy polowania, niech ?wiadcz? zapiski dotycz?ce dba?o?ci o my?liwskie psy. Otó? ulubieniec Zygmunta Augusta o imieniu Greif zmusza? do takich oto zanotowanych wydatków: "W 1545 roku zap?acono za kocio?, z którego Greif jada, 18 groszy, w nast?pnym 1546 wydano za smycz do prowadzenia psiska 2 grosze i 4 denary, za? za kur? dla niego 1 grosz i 2 denary. Najwi?cej za? kosztowa?a ko?dra z lisich ogonów, bo 21 groszy". Pieskie ?ycie, prawda? Obejrzyjcie, je?li jeszcze tego nie zrobili?cie, najnowszy film Woody Allena "Drobne cwaniaczki". Zw?aszcza ?e przemyka gdzie? op?otkami przy trudnej do zrozumienia, mizernej frekwencji. To b?yskotliwa, inteligentna, ?mieszna do ?ez kpina z nowobogactwa. Dobrze by by?o, gdyby obowi?zkowo aplikowano ów film niektórym naszych nuworyszom, pod warunkiem wszak?e, ?e poj?liby aluzj?. Ale oni wybior? pewnie mocno zachwalan? w mediach ostatni? re?ysersk? prób? Jerzego Gruzy z "Gulczasem", czyli Piotrem Gulczy?skim - lotnym jak betonowy kr??ek studzienny lokatorem Domu Wielkiego Brata.

Co ka?e twórcy legendarnych programów rozrywkowych sprzed lat, autorowi genialnego "Czterdziestolatka", wchodzi? w alianse z miernot?? Pewnie przeczucie, ?e mot?och to kupi, mo?e nadzieja finansowego sukcesu. Tak czy siak, wybieram film, który leci za szyb? mojego kominka. Akcja mo?e nieco jednostajna, ale obsada sto razy lepsza. I z domu na zi?b wychodzi? nie trzeba.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki