Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 15 grudnia


Robert Mak?owicz jest niew?tpliwie zjawiskiem. I to zjawiskiem tego obszaru naszej rzeczywisto?ci, który nosi nazw? show-biznesu. Nie ?piewa wprawdzie, nie rapuje, nie ta?czy, nie opanowa? do perfekcji tajników ?adnego instrumentu, nie gra twardzieli w sensacyjnych filmach. Co zatem robi? Gotuje.

M??czyzn przepasanych fartuszkiem, ?wietnie czuj?cych si? w kuchni, znam wielu. Natomiast facet, który pisanie i mówienie o jedzeniu podniós? do rangi sztuki i uczyni? z pichcenia widowisko, jest tylko jeden. Jego telewizyjne, kulinarne podró?e bij? ogl?dalno?ci? niejeden popularny program, bowiem ich autor doskonale wie, ?e nie mieszanie w garnku stanowi sedno sprawy. Istotne jest historyczne, kulturowe, obyczajowe zaplecze smako?yków, a to ju? powa?na wiedza. Wiedza sprzedawana na dodatek przez Mak?owicza w atrakcyjnym opakowaniu, bo na luzie, dowcipnie, inteligentnie.

Bobek anga?uje czasem do swych przedsi?wzi?? osoby, dla których ugotowanie wody na herbat? stanowi powa?ne wyzwanie, st?d moja w nich obecno??. We wtorek docieram do schroniska w Morskim Oku, bo tu przed kamerami szykuj? ?wi?teczne potrawy. Mróz przykry? akwen tafl? lodu - Mnich i Mi?guszowiecki jak na d?oni. Spotykam znajomego pracownika Tatrza?skiego Parku Narodowego Ja?ka Chmiela. Liczy w?a?nie kozice - dzisiaj obserwowa? stado sk?adaj?ce si? z 13 sztuk i nieskuteczny atak or?a na jedno ze zwierz?t. Rodzima populacja tych pi?knych ssaków to mniej wi?cej 75 osobników. Niestety, maleje. Mimo ?e przystosowane do ?ycia w skrajnie trudnych warunkach, kozice choruj? i degeneruj? si? - ich przysz?o?? zatem nie wygl?da najlepiej.

W pi?knym, drewnianym budynku schroniska zimno, rozgrzewamy si? wi?c herbat?, ale tak?e posilamy doskona?ym, prostym jedzeniem. Nie jest wprawdzie dzie?em Roberta, ale miejscowych mistrzy? patelni, tak czy siak, pomidorowa, ruskie, fasolka po breto?sku - bez zarzutu. Ko?cowe sekwencje ekipa kr?ci w po?piechu, w og?uszaj?cej wrzawie kibiców dopinguj?cych Wis??. ?adna si?a nie mo?e mnie zap?dzi? na plan, gdy padaj? bramki w zwyci?skim pojedynku z Niemcami.

Zauwa?am, ?e ka?dego roku przybywa przed?wi?tecznych spotka? op?atkowych, ?e pi?kny zwyczaj sk?adania bli?nim ?ycze? owocuje dziesi?tkami zaprosze?, cz?sto na te same terminy, wi?c niemo?liwych do zrealizowania bez powa?nej selekcji. Gdybym chcia? dotrze? wsz?dzie i wsz?dzie uszczkn?? chocia? odrobin? pocz?stunku, wypi? cho?by kropelk?, musia?bym przesta? robi? cokolwiek i posiada? cz??ci zapasowe do organizmu.

Maluj? bombk?, któr? pó?niej zlicytuje si? podczas aukcji. Jestem ca?y upaprany akrylowymi farbkami - serduszka wychodz? jakie? ko?lawe, choinka te? daleka od doskona?o?ci. Kln? jak szewc, zazdroszcz?c jednocze?nie talentu plastykom.

Ten talent z kolei mo?na podziwia? na niezliczonych kartkach, jakich pe?no wsz?dzie. Czekaj? tylko, by je kupi?, zape?ni? okoliczno?ciowym tekstem, wys?a?. Ale czasy coraz mniej ?askawe dla skrybów, coraz cz??ciej za?atwiamy obowi?zki epistolarne za pomoc? telefonu, SMS-ów, poczty komputerowej. Czy?by zmierzch papierowej korespondencji? W czasach mojej m?odo?ci nap?dza?a ona hobby zwane filatelistyk?. Niemal wszyscy zbierali?my znaczki - niektórzy mieli abonamenty na ca?? krajow? produkcj?. Klasery zape?nia?y kolorowe prostok?ty z ró?nych stron ?wiata i to za ich pomoc? poznawa?em egzotyczne kraje.

Komu teraz co? mówi nazwa Ifni? A ten skrawek pó?nocnej Afryki wydawa? urzekaj?ce serie. Pami?tam szok wywo?any pierwszymi polskimi trójk?tami - zdobi?y je chyba grzyby. Te same, które niebawem pojawi? si? na ?wi?tecznych sto?ach, przyrz?dzone na dziesi?tki sposobów przez znawców takich jak Mak?owicz, po?erane natomiast przez dyletantów jak ja. ?linka leci.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki