Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 5 stycznia


Kolejny raz utwierdzam si? w przekonaniu, ?e na zabaw? sylwestrow? idzie si? bardziej z przyzwyczajenia ni? z potrzeby hulanki, ?e po powrocie do domu to samo, co zawsze stwierdzenie - by?o ?rednio, nijako, tak sobie. Z tym samym towarzystwem - ?le, z przypadkowym - tak?e ryzykownie. Muzyka zawsze stanowi zagadk?, bo je?li mechaniczna, to narzucona przez jakiego? disc jockeya, je?li ?ywa, to z obowi?zkowymi przerwami, na dodatek cz?sto ?le grana i ?piewana przez wynaj?t? kapel?. Podobnie z jedzeniem, piciem itd. I za to wszystko p?aci cz?owiek fors?, któr? mo?na by znacznie przyjemniej spo?ytkowa?. K?opot w tym, ?e pozostanie w domowych pieleszach te? nie rozwi?zuje problemu - w ?rodku nocy przychodzi refleksja, ?e my tu sami, gdy inni szalej?.

Tegoroczny sylwestrowy bal sp?dzany w Zakopanem mia? jedn? niew?tpliw? zalet? - odbywa? si? w odleg?o?ci 50 metrów od mojego mieszkania, powrót wi?c o dowolnej porze i w dowolnym stanie nie nastr?cza? ?adnych trudno?ci. W hotelu Belwedere (dziwnie pretensjonalna nazwa pod Giewontem) bawili si? przedstawiciele polskiego biznesu, tote? mia?em okazj? przygl?da? si? towarzystwu, z jakim rzadko obcuj?. Wbici w drogie ciuchy taksowali si? spojrzeniami, jakby chcieli oceni? stan kont, koneksji, mo?liwo?ci.

Warszawka rzuci?a si? t?umnie do tatrza?skiej stolicy w ?lad za tuzami politycznego ?ycia. Tutaj sp?dza? ostatnie chwile starego roku premier Miller, na Kasprowym wznosi? pono? toasty wicepremier Kalinowski, w Imperialu salwy, na szcz??cie tylko z szampana, oddawano na rozkaz ministra obrony narodowej Szmajdzi?skiego.

Podczas noworocznego spaceru pod reglami mijam Iren? Szewi?sk? z ma??onkiem i przypominam sobie po?egnanie s?ynnej sportsmenki w?a?nie w Zakopanem - mia?em przyjemno?? wyst?powania w cz??ci artystycznej tej uroczysto?ci. Ale opatrzno?? czuwa nad krakusem. Spotykam bowiem kardyna?a Franciszka Macharskiego, m??a wielkiego formatu, którego darz? prawdziw? estym? i szacunkiem. Kiedy wymieniaj?c ?yczenia, ?ciskam d?o? ?wi?tobliwej osoby, czyni? to na tzw. wdechu, bo mój wydech po ca?onocnej libacji do nieskazitelnych z pewno?ci? nie nale?y.

I znów wspomnienie, zwi?zane tym razem z bratankiem eminencji, Jackiem, z którym chodzi?em do liceum i którego zapisa?em w zakamarkach mózgownicy jako zapalonego pi?karza. Zgin?? biedak w samochodowym wypadku bodaj na pierwszym roku studiów.

Od niepami?tnych czasów konsekwentnie rozprawiam si? z powszechnymi zachwytami, wyra?anymi wobec ludzi i zjawisk nie zas?uguj?cych w mojej opinii na takie traktowanie. Oto mamy kolejn? gwiazd? - nazywa si? Arkadius, ?wieci pono? jasno na firmamencie brytyjskim, zatem automatycznie uwierzono w ni? nad Wis??. Facet projektuje mod? - g?osz?, ?e jest kreatorem, odpytuj? na okoliczno?? koncepcji filozofii tych ubiorów itd. Wi?c odpowiada wij?c si? i plot?c bzdury, bo do wygadanych nie nale?y, a do obrony hochsztaplerki, jak? uprawia, potrzeba sprytu i retoryki najwy?szych lotów. Ostatnio widzia?em go z twarz? spowit? w co?, co przypomina?o siatk? na kapust?. W?a?ciwy wi?c kszta?t trafi? na w?a?ciwe miejsce.

B?d? natomiast broni? do utraty tchu prawdziwych wielko?ci, krzykn? zatem g?o?no: odwalcie si? wszyscy od Ma?ysza! Przesta?cie czeka? na jego sukcesy, puchary, punkty i pierwsze miejsca. Przesta?cie wytyka? potkni?cia i niepowodzenia. W skokach narciarskich zdzia?a? tyle, ?e móg?by spokojnie og?osi? zako?czenie kariery. Takie ma niezbywalne prawo sportowca i cz?owieka. I je?li w ca?ej sytuacji co? naprawd? niepokoi, to brak jego nast?pców.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki