Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 9 marca


Dalsz? cz??? afryka?skich impresji zaczynam od zuluskiego powitania. Bior? w nim udzia? obie r?ce, lewa d?o? spoczywa na prawym przedramieniu na znak, ?e nie jest uzbrojona. Dopiero wtedy podajemy prawic? do u?ci?ni?cia. Gdy to nast?pi, przesuwamy ?ap? o 45 stopni, chwytaj?c kciuk witanego, potem powracamy do pozycji klasycznej. Takiemu rytua?owi podda?em si? wiele razy podczas wizyty w zuluskiej wiosce.

Poznajemy wi?c wycinek codzienno?ci, mocno lukrowanej dla potrzeb turystów, ale i tak egzotycznej. Jest upa? - w zagrodzie w centrum osady st?oczono na niewielkiej b?otnistej powierzchni to, co dla tubylców najcenniejsze - byd?o. Ilo?? posiadanych sztuk decyduje o pozycji ?yciowej, umo?liwia za?o?enie rodziny - za ?ony wszak p?aci si? krowami. Sympatyczne prze?uwacze to dostarczyciele mleka i mi?sa, to niestrudzeni pracownicy rolni, to tak?e miejscowy transport.

?azimy mi?dzy prymitywnymi chatami, ogl?damy przedmioty r?kodzie?a - niezliczone naszyjniki, bransolety z ró?nokolorowych koralików, naczynia, bro?, maski, figurki. Po d?ugich targach (tutaj wr?cz obowi?zkowych) kupuj? wyrze?bion? z drewna figurk? gu?ca - dzikiej ?wini z charakterystycznymi szablowatymi k?ami. Pó?niej zreszt? nabywam taki w?a?nie oryginalny kie?, pokryty rodzajowymi scenkami wyrytymi przez murzy?skiego artyst?.

Degustujemy kukurydziane piwo. Jest m?tne, ciep?e i w niczym nie przypomina napoju nalewanego z beczki w naszych stronach. Podaj? mi naczynie zrobione ze skorupy jakiego? owocu z uwag?, ?e je?li nie chc? repety, musz? odda? czark? odwrócon? do góry dnem. Zapomnia?em zupe?nie o tej regule, dosta?em zatem natychmiast kolejn? porcj? i rad nie rad wypi?em, by nie urazi? cz?stuj?cych.

Wiod? nas na pokaz ta?ców. Kobiety jedynie w przepaskach na biodrach. G?owy m??atek przykryte natomiast wysokimi czerwonymi czapkami rozszerzaj?cymi si? ku górze, przypominaj?cymi nieco czarne walce noszone przez duchownych prawos?awnych. M??czy?ni maj? na czo?ach przepaski z lamparcich ogonów i co? w rodzaju spódniczek sporz?dzonych ze skór drapie?ników. W d?oniach dzier?? tarcze i w?ócznie. Zaczynaj? podrygiwa? rytmicznie w takt uderze? b?bnów, których ?omot nasila si?, to znów cichnie. Podstawow? figur? wszystkich popisów choreograficznych jest wyrzucona wysoko w gór? noga tak, ?e jej w?a?ciciel robi niemal szpagat na stoj?co. Jest jaka? niezwyk?a si?a i magia w tym do?? monotonnym obrz?dzie - cia?a ta?cz?cych l?ni? po chwili od potu, b?yszczy ?nie?na biel uz?bienia, kusz?co podryguj? j?drne biusty niewiast.

Safari zaplanowali?my w po??czonych parkach Umfolozi i Hluhluwe. Nie maj? mo?e takiej renomy, jak ogromny rezerwat Krugera, ale s? blisko i dysponuj? wszystkimi niemal przedstawicielami afryka?skiej flory i fauny. Ogrodzony obszar kilkuset kilometrów kwadratowych b?dzie naszym domem przez dwa dni. Zmierzamy do obozu w Mpila - kilkunastu domów, sklepu i stacji benzynowej przypominaj?cej budk? z lodami. Pr?d wytwarzany przez generator wy??czany jest o 22, lodówk? nap?dza gaz. Na jej drzwiach za? informacja nast?puj?cej tre?ci:

Uwaga! Obóz nie jest ogrodzony. Noc? przechodz? przeze? dzikie zwierz?ta. Prosz? dok?adnie zamyka? drzwi i zachowa? ostro?no?? podczas wyj?? do kuchni i toalety. Te bowiem przybytki znajdowa?y si? w osobnym budynku. Powia?o przygod?.

Piesz? w?drówk? przez busz zacz?li?my nazajutrz o ?wicie. Nasz czarnoskóry przewodnik Dawid nakaza? cisz? i ruszyli?my g?siego w?ród kolczastych krzewów po spalonej przez s?o?ce trawie. Grupa ?ó?todziobów uzbrojonych w aparaty fotograficzne i ich opiekun uzbrojony w strzelb? pami?taj?c? pierwszych kolonizatorów. Ale posiada? umiej?tno?? bardziej przydatn? ni? bro? palna. Widzia? wszystko znacznie wcze?niej ni? nam si? uda?o dostrzec, tote? po paru chwilach fotografowali?my nosoro?ca pas?cego si? leniwie pod szerokim akacjowcem. Podszed?em do niego na mniej wi?cej 60 metrów, by sportretowa? wielkiego zwierzaka. W ten sposób uwieczni?em jeszcze antylopy gnu i impala, ?yrafy, zebry, na koniec dwa bawo?y. S? czujne i agresywne, wi?c okr??yli?my je szerokim ?ukiem.

Trzy godziny min??y jak chwila. Wieczorna tura w odkrytej ci??arówce, z silnymi reflektorami na burtach, przynios?a obserwacj? hien oraz lamparta. D?ugo dzielili?my si? wra?eniami pod niebem, na którym p?on?? Krzy? Po?udnia.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki