Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 6 kwietnia


Na pytanie, z czym kojarzy mi si? krakowski teatr KTO, odpar?bym bez zastanowienia - z robot?. W parterowym budynku przy ul. Gzymsików sp?dzi?em bowiem wiele d?ugich godzin, nagrywaj?c w mieszcz?cym si? tutaj studiu kilka p?yt. Jedn? zapami?ta?em szczególnie - jest w rodzinnym show-biznesie niew?tpliwym ewenementem, powsta?a przecie? w dwa dni. Autorski kr??ek rejestrowa?em na tzw. setk?, czyli akompaniament i ?piew równocze?nie, robi?c przerwy potrzebne pracuj?cej na dachu ekipie remontowej do przybicia kolejnej deski. A potem prosi?em: Panowie, przesta?cie stuka?, to pykn? kolejn? piosenk?. Efekt owej prowizorki do dzi? sprzedaj? w muzycznych sklepach i zdaniem wielu da si? s?ucha?.

Siedzenie w zamkni?tym pomieszczeniu z szyb?, za któr? realizator d?wi?ku czyha na potkni?cia i b??dy, cyzelowanie, powtarzanie, dopieszczanie nie nale?? do moich ulubionych zaj??. Realizuj? si? jedynie w kontakcie z widowni?, traktuj?c fonografi? jak konieczny ka?demu estradowcowi dokument dzia?alno?ci.

Wspomniany teatr kojarzy mi si? jeszcze z kilkoma ulicznymi spektaklami, jakich realizacyjny rozmach i pomys?owo?? ka?? doceni? talent zespo?u oraz szefa trupy Jurka Zonia - artysty niew?tpliwie niekonwencjonalnego. Tyle tylko, ?e owa niekonwencjonalno?? nie jest w omawianym wypadku prób? zakrzyczenia niekompetencji, nie jest hochsztaplerskim udawaniem kreacji, nie stanowi parawanu dla braku talentu. Przekona?em si? o tym kolejny raz, ogl?daj?c przedstawienie "Sprzedam dom, w którym ju? nie mog? mieszka?". Inspirowane ?yciem i twórczo?ci? Bohumila Hrabala zdarzenie, to pozbawiona tekstu opowie?? o ?yciu od narodzin a? po kres, operuj?ca niewielk? ilo?ci? rekwizytów, grana w kameralnej przestrzeni, przejmuj?ca, bo prawdziwa, bez zb?dnego patosu i nad?cia - normalna.

Kilka scen zapami?tam na d?ugo ze wzgl?du na ich plastyczne pi?kno, ca?o?? na zawsze jak zawieszone w korytarzu sentencje wielkiego czeskiego pisarza. I jeszcze muzyka z?o?ona z dokona? ró?nych wykonawców, ale spójna, unosz?ca ca?o?? kilkana?cie centymetrów nad pod?og?, a o có? wi?cej mo?e w sztuce chodzi??

Nie zachwyci?a mnie natomiast g?o?na ju? wystawa impresjonistów kalifornijskich "Mistrzowie ?wiat?a". Kocham ten wycinek malarskich dziejów, przepadam za gr? cieni na p?ótnach van Gogha, Sisleya, Renoira. Ale porównanie z europejskimi tytanami wypada dla Amerykanów, moim zdaniem, mizernie. Ich pejza?om i portretom brakuje wdzi?ku, lekko?ci, polotu, smaczku - s?owem esencji, od której ca?y nurt zale?y. Kto? powiedzia?, ?e w Kalifornii s?o?ce silniejsze, zatem lepsze nasycenie barw. Bujda. Popatrzcie, ile blasku ma Pary? Pissara lub Moneta.

Odwiedzi?em jeszcze imponuj?c? ekspozycj? dzie? Tadeusza Makowskiego. Sobotnie przedpo?udnie zape?ni?o parking przed gmachem Muzeum Narodowego w sposób niespotykany. Ju? mia?em podzieli? si? z ?on? spostrze?eniem o potrzebie wy?szych prze?y?, jak? wykazuje nasze spo?ecze?stwo, gdy dostrzeg?em na frontonie transparent reklamuj?cy kiermasz znanej firmy handlowej. A wi?c t?um zwali? na jarmark. Zatka?o mnie i krew mnie te? zala?a. Ja wiem, ?e bieda ka?e placówkom kulturalnym ima? si? ró?nych sposobów, podejmowa? ró?ne kompromisy, by prze?y?, ale ustawione przy ?wi?tyni stoiska z kie?bas? - to ju? przesada. Na dodatek przez przypadek czy z premedytacj? dekoracja oznaczaj?ca wej?cie na wystaw? z imieniem i nazwiskiem wspania?ego twórcy ma te same kolory, co logo weso?ego kramu. Okropno??!

Sensacyjne doniesienia o podrobionym obrazie ofiarowanym prezydentowi z okazji urodzin czy imienin nie robi? na mnie ?adnego wra?enia. To wr?cz prawid?owe zwie?czenie ogl?danej ostatnio gry towarzyskiej. Skoro fa?szywe przyja?nie, spojrzenia i gesty, niejasne intencje, podejrzane geszefty, to i podarki lewe.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki