Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 24 sierpnia


Utrzymuj?ca si? od d?u?szego czasu s?oneczna pogoda jest prawdziwym dobrodziejstwem dla owocowych drzew i krzewów. Ga??zie mojej brzoskwini uginaj? si? pod ci??arem dojrza?ych, pachn?cych, pomara?czowo-bordowych kul. Podobna obfito?? dotyczy gruszki o dziwnym i ma?o przyjaznym imieniu "konferencja", tak?e ?liwy rodz?cej regularnie, bez wzgl?du na wiosenne przymrozki i inne przeciwno?ci losu. S? jeszcze maliny, porzeczki, których osobi?cie nie znosz?, borówki ameryka?skie - prawdziwy raj dla wielbicieli przetworów, fanów pe?nych zapasów spi?arni, które zim? dostarczaj? soków, konfitur, kompotów, nalewek, posiadaj?cych oprócz wszystkich innych walor podstawowy - etykiet? najistotniejsz? - w?asny wyrób.

Z wekowaniem, puszkowaniem, z pulp? i moszczem jestem nie?le obyty - studenckie praktyki robotnicze odbywa?em bowiem w Dwikozach ko?o Sandomierza, gdzie bratano nas z klas? robotnicz? i uczono fizycznego wysi?ku w tamtejszych, istniej?cych chyba do dzi?, zak?adach przetwórstwa owocowego. Roz?adowywa?em wi?c z mozo?em wagony pe?ne importowanych pomidorów, naprawia?em drewniane, zabytkowe ju? transportery na butelki, sortowa?em, przebiera?em itd. Najwi?kszym jednak naszym zainteresowaniem cieszy?o si? produkowane tutaj wino, którego niejeden s?oik prosto z kadzi wychyli?em. Pozwala? na to m?ody, zatem odporny organizm i strusi ?o??dek, zdolny przerobi? ow? ambrozj? godn? wawelskiego smoka.

Pozosta? sentyment do Sandomierza, gdzie sp?dzi?em miesi?c na stancji mieszcz?cej si? przy ulicy o wdzi?cznej nazwie Go??bice. Nadwi?la?ska renesansowa pere?ka prezentowa?a si? z ko?cem lat 60. inaczej ni? dzisiaj. Wtedy straszy?a sp?kanymi fasadami, dziurawymi jezdniami, wyboist? p?aszczyzn? rynku, oferuj?c rozrywk? w postaci jednej ponurej kawiarni i kilku mordowni, gdzie wypicie piwa stwarza?o ryzyko utraty zdrowia lub ?ycia. Dzisiaj zachwyca urod? i szkoda tylko, ?e le?y nieco na uboczu, oddalona od ucz?szczanych szlaków.

Ca?kiem inaczej ma si? rzecz z Nowym Targiem. Jego usytuowanie przy zakopia?skiej trasie zapewnia przep?yw turystów. W?a?nie spogl?dam z zadaszonej sceny na zgromadzony t?um, bawi?cy si? przy okazji kolejnego górskiego festynu. Gospodarzem wieczoru jest Staszek Jaskó?ka, z którym podczas uniwersyteckiej nauki odbywa?em studium wojskowe. On zmierza? w kierunku scen i ekranów, kszta?c?c si? w krakowskiej PWST. Nasze drogi rozesz?y si? ca?kowicie - wiedzia?em, ?e gra gdzie? w Polsce, ?e chwali si? jego talent, ale przecie? na ?wiat?o dzienne wyjrza? niedawno, przy okazji popularnego serialu "Plebania".

Gadamy wi?c chaotycznie o wszystkim i niczym - Staszek w regionalnym stroju, bo przecie? st?d, ?wietnie w?adaj?cy gwar?, panuje nad publiczno?ci?, która go kocha, bo nale?y do wybra?ców szklanego ekranu. Niesamowita jest magia i si?a telewizji - sam fakt pokazywania w niej twarzy daje legitymacj? i woln? r?k? do dzia?ania w ka?dej niemal dziedzinie. Pani lub pan z zakl?tego wielkiego ?wiata mog? gotowa?, szy?, ?piewa?, doradza?, leczy?, mówi? o sztuce Azteków lub romantykach niemieckich, nie dlatego, ?e maj? o tym poj?cie, ale dlatego, ?e s? namaszczeni przez scenarzyst? znanego sitcomu czy innej odcinkowej bzdury rol? lekarza, listonosza, polityka, przyg?upa i w takim charakterze sk?adaj? nam codziennie wizyty. W przypadku wspomnianego Jaskó?ki o braku kompetencji nie ma mowy.

Ko?cz? akcentem lokalnym, czyli hejna?em. Wszystko o nim znajdziecie w najnowszej ksi??eczce Leszka Mazana "Z krakowskiej wie?y hejna? p?ynie". Doskona?a lektura dla mi?o?ników ploteczek, amatorów anegdoty, zwolenników ?onglowania faktami. Nie jest to naukowe opracowanie, ale przecie? autor owej historii akademickich ambicji nie przejawia. Ma natomiast charakterystyczny dla rasowych dziennikarzy nerw tropiciela, w?ch poszukiwaczy smakowitych k?sków. Zgromadzi? ich wiele, polecam na koniec wakacji.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki