Andrzej Sikorowski
MÓJ DZIENNICZEK POLSKI
Niedziela, 31 sierpnia
Koniec wakacji. Czas powrotów. Czas rozsta?. Po?egnalne wieczorki.
Zielone noce. Znajomo?ci zawarte na chwil?, kilkudniowe przygody, zauroczenia ulotne. Ale przecie? wiele z nich przetrwa d?u?ej, a mo?e zaowocuje powa?nymi zwi?zkami, jakich wiele zrodzonych z letniej przygody. O tym wszystkim gadamy przed radiowymi mikrofonami na barce pod Wawelem. W?skie czasowo ramy audycji, której patronuje s?ynna piosenka M?ynarskiego "Jeste?my na wczasach", nie pozwalaj? rozwin?? skrzyde?, chocia? wspomnie? i skojarze? moc - przerzucamy si? nimi w ma?o uporz?dkowany sposób.
Kto nie zaszywa? r?kawów i nogawek pid?am, nie smarowa? ?pi?cych past? do z?bów podczas szczeniackiego rytua?u zielonych nocy? Kto nie siedzia? przy ostatnim ognisku, ?piewaj?c o nieuchronnym jego dogasaniu i nadziei na przysz?oroczne ponowne spotkanie w tym samym gronie? Kto nie ta?czy? na po?egnalnych wieczorkach przy d?wi?kach zespo?u? Kto z dusz? na ramieniu nie czeka? na bia?e tango, dr??c z obawy: podejdzie, nie podejdzie, poprosi, nie poprosi, zale?y jej czy nie? Kto pami?ta czekoladowego walczyka, podczas którego wypada?o partnerce wr?czy? tabliczk? owego, cz?sto reglamentowanego, przysmaku? Jak?e s?odki by? triumf tej, która zgromadzi?a najwi?cej ?akoci?
P?dz?c w przesz?o??, ?apiemy si? na refleksji, ?e mówimy rzeczy niezrozumia?e dla wielu m?odych. Dla nich ?wiat wczasów pracowniczych, instruktorów kulturalno-o?wiatowych, turnusów, dancingów to przecie? ca?kowita abstrakcja. A propos dancingów - wyparte ca?kowicie przez dyskoteki odesz?y do historii z ich bywalcami, nocnym programem, tradycyjnym menu itd.
Pami?tam koniec lat 70. Janusz Cichalewski, kamerzysta krakowskiej telewizji, pó?niej konferansjer, model, bon vivant (obecnie chyba w USA), podkr?caj?c zawadiackiego w?sa zaproponowa? mi wyst?py w jednej z popularnych nocnych knajp. Trwa?o to miesi?c. Wystarczaj?co d?ugo, by przyjrze? si? egzotyce takich miejsc. By pozna? specyfik? zawodu iluzjonisty, kuglarza, akrobaty, striptizerki, ludzi, którzy ?yli zupe?nie innym rytmem, którzy otoczenie ogl?dali niemal wy??cznie w blasku sztucznego ?wiat?a - w dzie? po prostu odsypiali.
A te odzywki kelnerów weteranów, sta?ych klientów, szwajcarów, któr? to nazw? okre?la?o si? dzisiejszego bramkarza. ?led? albo tatar na przystawk?, barszczyk z krokietem, bryzol z pieczarkami - to? to kanon dansingowego ob?arstwa. Do tego wyborowa w temperaturze otoczenia.
Czy w dobie did?ejów, drinków, komputerowych ?wiate? jest mo?liwe takie oto zdarzenie? Otó? mistrz magii o malowniczym pseudonimie popisuje
si? tresur? go??bi. Wyszkolone ptaki upycha w kieszeniach, r?kawach, za ko?nierzem, za pazuch?, by potem wyci?ga? je w niesko?czono?? i rzuca? w powietrze. Te za? po zrobieniu rundki nad stolikami siadaj? na ramionach i g?owie artysty. Ale zdarzy?o si?, ?e treser wypi? ciut za wiele, straci? wi?c czucie i jednego pupila ?cisn?? zbyt mocno gdzie? w zakamarkach odzie?y. Gdy go wi?c wyszarpn?? i cisn?? w dal, martwy opierzony stwór nie rozwin?wszy skrzyde? wyl?dowa? w talerzu z zup? jakiego? widza.
Pomys?, by oczy?ci? Kraków z pami?tek po Boyu-?ele?skim jest absurdalny jak wszystkie pomys?y oszo?omów i czubków. I wszelkie pisemne petycje w tej sprawie powinny wyl?dowa? w prezydenckim koszu na ?mieci. Komentowanie ich i nag?a?nianie powoduje natomiast zamieszanie wokó? autorów chorych idei, którym bardzo cz?sto w?a?nie tylko o to chodzi. Jak?e ?atwo brak kwalifikacji i kompetencji próbuje si? ukrywa? za zas?on? pseudotroski o publiczne dobro. Je?eli niezdolna artystka krzy?uje genitalia, to trzeba j? po prostu ignorowa?. Natomiast s?dowy proces, wyrok, komentarze historyków sztuki, speców od etyki, moralno?ci, psychologów i socjologów nadaj? sprawie rozg?os, na który owa pani nie zas?uguje. P?taków i nieudaczników trzeba lekcewa?y?, to znacznie bardziej ich zaboli.
A swoj? drog?, czy wspó?twórca legendy "Zielonego balonika" móg? przypuszcza?, ?e spektakl kabaretowy przeniesie si? z czasem z kawiarni przy ul. Floria?skiej do magistratu?