Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 7 wrze?nia


Piosenk? o Wadze, która jest moim znakiem zodiaku, napisa?em wiele lat temu - chyba ze 20. Zaczyna si? nast?puj?co:

To by?o siostro tak

na szosie ca?kiem pusto

i tylko chytry wiatr

zza w?g?a lasu wia?

i nagle jaki? trzask

jakby krzykn??o lustro

i jeszcze z dala g?os

o, szcz??cie to on mia?

Zapomnia?em niemal o tej balladzie, która, jak si? okazuje, by?a przepowiedni? odleg?ych, ale prawdziwych zdarze?. Bowiem w ?rod? na obwodnicy nowotarskiej w drodze do Zakopanego zaliczy?em powa?n?, pierwsz? zreszt? w ?yciu kraks?. Okoliczno?ci inne nieco ni? w wierszyku - na szosie nie by?o pusto - uciekaj?c przed zaje?d?aj?cym mi drog? sporym autem wpad?em na bariery oddzielaj?ce dwa pasy ruchu, potem taniec po asfalcie, potem rów, wybuch poduszek, cisza. G?osu z daleka nie s?ysza?em, bo nie budzi?em si? z niebytu. Wylaz?em na drog? zaganiaj?c oszo?omion? Fig?, której cudem nic si? nie sta?o. Par? szwów na mojej ?epetynie, otarcia, pot?uczenia te? wskazuj? na obecno?? si? nadprzyrodzonych, zwa?ywszy ?e z masywnego terenowca, jaki prowadzi?em, niewiele zosta?o.

U?amki sekund, podczas których wykonujesz jakie? instynktowne, automatyczne ruchy, nie maj?ce ?adnego wp?ywu na przebieg wydarze?. U?amki sekund decyduj?ce o twoim losie. A pó?niej szpital, badania, zdj?cia rentgenowskie i mnóstwo czasu na refleksje, wielokrotne próby odtworzenia tego koszmaru, spekulacje na temat bliskich czy znajomych, którzy mogli by? moimi pasa?erami itd. Nie ?ycz? nikomu takich rozmy?la?. Wprawdzie pointa wszystkiego jest jedna i najwa?niejsza: ?yj?, chodz?, wszystko toczy si? po staremu.

Telefony od znajomych, ich g?osy przera?one bardziej ni? mój w?asny. Zd??y?em oswoi? si? ju? z bólem mi??ni nadwyr??onych podczas tej ?omotaniny i my?l? bardziej o czekaj?cych mnie imprezach - czy pokaleczone paluchy podo?aj? czy nie.

Sobotnie granie w Orzeszu napawa optymizmem - uda?o si? bez przeszkód. Ubawi?a mnie rozmowa ze Zbyszkiem Wodeckim. Gdy dowiedzia? si? o zaj?ciu, krzykn??: Gratuluj?, stary, mia?e? profesjonalny wypadek!

Swoj? drog? nasze cyga?skie ?ycie to tysi?ce przebytych kilometrów po ró?nych drogach, w ró?nych warunkach atmosferycznych, dniem lub noc?. To nieustanne zagro?enie, którego przewidzie? nie sposób. Czy zatem rzuci? to wszystko, zamkn?? si? w domu, piel?gnowa? ogródek? Nie! Po stokro? nie! Urok ?ycia polega m.in. na jego nieprzewidywalno?ci, na tym, ?e ka?dy nasz krok implikuje kolejn? przygod?, kolejne spotkanie, kolejn? znajomo??, kolejne wra?enia, a ?e przy tym kolejne ryzyko? ?yjmy zatem ciesz?c si? ka?d? chwil?, bo nitka, na której wisimy nad przepa?ci? zdarze?, cieniutka.

Przed momentem wróci?em z Katowic, gdzie w dzielnicy o ponurej do?? nazwie Kostuchna przebiega?y doroczne do?ynki. Nasze popisy poprzedza wyst?p Mazowsza. Dzielimy wspóln? garderob?, jak? jest ogromny namiot z dziesi?tkami boksów dla ?piewaków i tancerzy. Ci ostatni przebieraj? si? co chwilk? w tumulcie i wrzawie, w ob?okach kurzu. To, co na estradzie jawi si? jako kalejdoskop przepi?knych strojów, rewia urodziwych dziewcz?t i ch?opców, za kulisami zdradza ogromny wysi?ek t?umu asystentów, garderobianych, technicznych, kierowców. Wielkie przedsi?wzi?cie? A? dziwne, ?e w obecnych ci??kich czasach tak sprawnie funkcjonuje. Dalej je?d?? po ?wiecie, koncertuj? w kraju, s?owem, maj? si? dobrze. A w przebojowej piosence "Furmana" na scenie pojawia si? s?dziwy, ale jary Stanis?aw Jopek, tata Anny Marii, i przywo?uje dzieci?ce wspomnienia.

Rozstaj? si? z Pa?stwem na tydzie?, po powrocie z Kalifornii zdam relacj? z kondycji tej ziemi obiecanej Amerykanów.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki