Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 30 maja


Zdarzy?o si? to 25 lat temu. Ona mia?a wi?niow? sukienk? i skromny bukiecik kwiatków w d?oni. On - br?zowy, sztruksowy garnitur, w którym czu? si? nieswojo. Na g?owie jeszcze jak? tak? czupryn?. Powiedzieli sobie "tak" w Pa?acu ?lubów przy ul. Straszewskiego w Krakowie w obecno?ci ?wiadków i kilkudziesi?ciu go?ci. Potem przemaszerowali Plantami do Hotelu Francuskiego, gdzie czeka? zamówiony wcze?niej obiad. Pogoda dopisa?a zupe?nie wyj?tkowo, jakby przecz?c niedorzecznym przes?dom nakazuj?cym wst?powa? w ma??e?skie zwi?zki w miesi?cach zawieraj?cych w nazwie liter? "r". W maju ?lub, w sierpniu grób - szepta?y s?siadki. Tymczasem prze?yli wspólnie ?wier? wieku, doczekali srebrnych godów - ona nosi na palcu obr?czk? z wygrawerowan? dat? opisanego zdarzenia i jego imieniem. On podobnie, a te imiona to Chariklia i Andrzej.

Tak, tak. Trwamy ze sob? mimo ró?nych zda? i pogl?dów w wielu kwestiach, a mo?e w?a?nie dzi?ki temu. Bo wci?? jest o czym rozmawia?, wci?? nowy pretekst do sporów i zmaga?. Wspomniany sztruksowy garnitur za?o?y? rok pó?niej znajomy i wida? wdzianko by?o fartowne, bo tak?e nie zmieni? partnerki. Potem pos?u?y? kolejnemu, niestety, ze skutkiem znacznie gorszym. W czyjej dzi? wisi szafie? Nie mam poj?cia. Wiem jedno, by? ostatnim tzw. gangiem, w jaki uda?o si? wt?oczy? ni?ej podpisanego. Je?eli kiedykolwiek pó?niej widziano mnie w marynarce, to nie tworzy?a ze spodniami kompletu. Podobnie nie kocham krawatów, a niech?? t? pot?guje fakt powszechnego krawaciarstwa w?ród rodzimych polityków, na których nie mog? ju? patrze?.

Reklama jest zjawiskiem powszechnym i oczywistym. Bez niej trudno mówi? o handlu. Konkurencja na rynku ka?e zachwala? i poleca? w?a?nie te jedyne w swoim rodzaju, najlepsze, najta?sze, najwygodniejsze towary. Rola osób publicznych w owym zachwalaniu tak?e nie podlega dyskusji. Przyjemniej wsiada? do samochodu, którym je?dzi znany aktor, milej za?o?y? konto w banku, którego klientk? jest gwiazda estrady. Nie mam ?alu do tych wszystkich, którzy za ci??ki szmal u?yczaj? twarzy i g?osów dla promocyjnych potrzeb, chocia? prawdziwie ceni? nielicznych odmawiaj?cych z premedytacj?, mimo kusz?cych i robi?cych wra?enie sum.

Kilkakrotnie negatywnie potraktowa?em reklamowe propozycje, bo z g?odu nie umieram, a nie marz? o tym, by moja g?ba kojarzy?a si? z jakim? p?ynem, klejem czy dachówk?. Ostatnio z ogromnych tablic w wielu punktach miasta spogl?da jedna z najbardziej utalentowanych i uznawanych piosenkarek i poleca obuwie letnie w cenie 24 z?ote 50 groszy za par?. Troch? dziewczyna zgubi?a w?a?ciwe proporcje. Powi?kszy?a zapewne stan finansowej zasobno?ci, czy za? wprost proporcjonalnie wzros?a sympatia i szacunek dla jej osoby? W?tpi?.

Kolejny Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu za nami. Domagam si? usuni?cia dumnego przymiotnika z tytu?u owej imprezy. Ta rewia wyrobów czekoladopodobnych, ten ?enuj?cy przegl?d plastiku, podczas którego dokonuje si? gwa?tu na ojczystej mowie, gdzie sens i tre?? przesta?y znaczy? cokolwiek, nie ma nic wspólnego z polsko?ci? w ?adnym jej aspekcie. Co za ironia losu ka?e ustawionemu w amfiteatrze pos?gowi biednej Agnieszki Osieckiej wys?uchiwa? tych bredni? Niech?e na jej miejscu pojawi si? odlany ze spi?u Marek Sierocki.

Moje podró?nicze zap?dy znów ka?? rozsta? si? z go?cinnymi ?amami. Jednak wyjazd do Madrytu przyniesie zapewnie gar?? impresji z hiszpa?skiej stolicy. Za dwa tygodnie wracam do Pa?stwa z legendarnym ole! na ustach.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki