Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 20 czerwca


Hiszpa?skie zapiski zaczn? od króciutkiej dygresji filologicznej. Odnosz? bowiem wra?enie, ?e po raz pierwszy zetkn??em si? z ojczyzn? Servantesa na kartach wspania?ej historycznej powie?ci Wac?awa G?siorowskiego "Huragan". ?wietnie, z rozmachem namalowany fresk pozwoli? m?okosowi szar?owa? pod Napoleonem na górskie niedost?pne w?wozy, zdobywa? niemo?liwe do zdobycia twierdze. I oto stoj? na asfaltowej szosie biegn?cej dzisiaj ?rodkiem Somosierry, a wyobra?nia pracuje na wysokich obrotach. To tutaj dwa stulecia wstecz, w listopadowy, deszczowy i pochmurny dzie? dokonali nasi jednej z najg?o?niejszych w dziejach szar?, otwieraj?c francuskiemu cesarzowi drog? do Madrytu. Zagl?dam do male?kiego muzeum zajmuj?cego parter wiejskiego domu. Jakie? pami?tki zgromadzone troch? bez ?adu i sk?adu, najcz??ciej nie zwi?zane z wydarzeniem, w pomieszczeniu przypominaj?cym gminn? ?wietlic?. Miejsce sprawia wra?enie opuszczonego i zapomnianego. ?ar leje si? z nieba, opodal w ogrodzie polski piknik. Rodacy ubrani w krakowskie stroje biesiaduj? na trawie, s?ycha? akordeon i znajome ogniskowe piosenki. Jest bigos i kie?basa, ale tak?e miejscowa tortilla, czyli zapiekanka z jajek i ziemniaków. Rozmawiamy o kondycji tutejszej Polonii. ?yj? ró?nie w zale?no?ci od swych zawodów i umiej?tno?ci adaptacyjnych. Zauwa?am, ?e sporo ziomków zajmuje si? budowlank?, wiele kobiet sprz?ta. Ale wszystkie te dywagacje emigrantów ko?czy bezlitosna, lecz przekonuj?ca konkluzja - forsy starcza do ko?ca miesi?ca, nad Wis?? tak niestety si? nie dzia?o.

Pod królewskim teatrem, w sercu stolicy, s?yszymy ?e?ski g?os i piosenk? ?piewan? kiedy? przez Wojtka Belona. Podchodzimy ostro?nie, by nie speszy? wykonawczyni. Ano siedzi niewiasta, przed ni? czapka na datki - jeszcze jeden patent na przetrwanie.

Wyprawa do Somosierry jest pretekstem do zobaczenia po?o?onego niedaleko rezerwatu s?pów. Wysokie ska?y rozst?puj? si? przed turkusowymi falami rzeki, w powietrzu mnóstwo ogromnych drapie?ników, ale jest tak?e dziatwa niedawno wyprowadzona z gniazd.

Madryt nie powala. W rankingu znanych mi miast zaj??by pewnie jakie? dalsze miejsce. Jest rozleg?y, gwarny, posiada troch? niez?ej architektury, ale brakuje mu tego trudnego do okre?lenia czaru, który ka?e wraca?. Tak? charyzm? maj? np. Rzym i Praga. Mieszkamy w centrum tu? obok Porta del Sol - placu, na którym oznaczono zerowy kilometr dla wszystkich miejscowych ?rodków komunikacji. ?azimy, zwiedzamy ?agodz?c niezno?ny upa? piwem i rozmaitymi przek?skami, których tutaj mnóstwo. Jedn? z najbardziej znanych i charakterystycznych jest suszona szynka zwana jamon (czyt. hamon). Le?akuje miesi?cami, te najlepsze i najdro?sze nawet do 2 lat, nie psuje si? i smakuje wybornie.

Trafiamy do jednego z lokali oferuj?cych pokazy flamenco. Nie jest to tani szpas - bilet wst?pu to jednocze?nie konieczno?? zamówienia kolacji, ale wierzcie, gdy zacz??o si? misterium odsun??em ?arcie precz. Siedzia?em przy samej estradzie, maj?c obuwie artystów na wysoko?ci twarzy, mog?em wi?c z detalami ch?on?? niebywa?? wirtuozeri? tancerzy, t? orgi? rytmu wybijanego obcasami i podeszwami, wyklaskiwanego go?ymi d?o?mi i za pomoc? kastanietów. Jak?? cudown? i tajemnicz? symbioz? tworz? ze ?piewakami, którzy d?wi?kami wyra?aj?cymi wszystkie mo?liwe stany ducha nap?dzaj? ich, wprawiaj? w mistyczny jaki? trans, eufori?, ob??d. Niezapomniany wieczór i ju? dla niego tylko warto by?o tam pojecha?. O Toledo i corridzie za tydzie?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki