Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 17 pa?dziernika


Nowy rok si? przecie zbli?a,
nowe niesie kalendarze,
przywitajmy go przed furtk?,
reszt? czas poka?e

Taki refren nuci?em podczas 7. Festiwalu Piosenki Studenckiej. By? grudzie? 1970 roku i par? dni pó?niej pad?y strza?y w Gda?sku, obwieszczaj?c ?wiatu koniec gomu?kowskiego porz?dku oraz pocz?tek gierkowskiej dekady. Szalej?ca cenzura dopatrzy?a si?, rzecz jasna, w niewinnym tek?cie g??bokich aluzji do nadchodz?cych przemian, ballada zako?czy?a wi?c szybko swój oficjalny ?ywot, a mnie przypad?a niechciana rola wró?bity, którym nigdy nie by?em i pewnie nie zostan?. Fina?owe konkursowe ?piewanie przebiega?o w nieistniej?cym kinie "Uciecha" przy Starowi?lnej, koncert laureatów za? w szczelnie wype?nionej hali Wis?y.

Pierwsz? nagrod? w kategorii autorów podzieli?em z par? tek?ciarsko-kompozytorsk?, pó?niej tak?e par? ?yciow?: Katarzyn? Lengren (córk? twórcy przekrojowego prof. Filutka) i Stanis?awem Syrewiczem. W?ród interpretatorów tryumfowa?a nie?yj?ca, niestety, Natasza Czarmi?ska, po niej uplasowa?a si? znana aktorka dramatyczna Krystyna Tkacz. By? jeszcze stawiaj?cy pierwsze kroki w show-biznesie student z Wroc?awia Tadeusz Drozda, by?a studentka krakowskiej PWST, dzi? aktorka Teatru im. J. S?owackiego Ewa Worytkiewicz i wielu innych, mniej lub bardziej uzdolnionych.

By? duch zabawy, ale te? przekonanie, ?e bierzemy udzia? w czym? wyj?tkowym, ?e nale?ymy do grona wybra?ców losu, jakiemu na imi? studencka inteligencja, studencka kultura. Nie by?o imprez towarzysz?cych, cyfrowej aparatury nag?a?niaj?cej, wielkiej scenografii, nie by?o szumu w mediach, które z zupe?nie oczywistych powodów ignorowa?y wszelkie przejawy niezale?nego my?lenia. Ale przecie?, do diaska, zwyci?stwo w Krakowie 34 lata temu dawa?o delikwentowi wi?ksze szanse artystycznego spe?nienia ni? dzisiaj. Akademicka bowiem spo?eczno??, prócz tego, ?e zg??bia?a tajniki i zakamarki ró?nych dziedzin wiedzy, to przecie? tworzy?a unikatowy, je?li chodzi o skal?, ruch klubowy. Bez udzia?u radia i telewizji. Czyli bez tzw. masowej popularno?ci mo?na by?o funkcjonowa?, odwiedzaj?c dziesi?tki wi?kszych i mniejszych sal, piwnic, gdzie wiecznie co? si? dzia?o, gdzie przegl?d goni? przegl?d, spotkanie spotkanie, gdzie w ci?gu kilku dni mo?na by?o nasyci? si? piosenk? autorsk?, jazzem, teatrem, plastyk?.

Kultura studencka w tej formie dawno przesta?a istnie?. Zmieni?y si? czasy, a systemowe przemiany doprowadzi?y do niewiarygodnej komercjalizacji wszystkich przejawów egzystencji. Zmieni? si? wi?c i krakowski festiwal. Tegoroczny by? czterdziestym, zatem jubileuszowym. Organizatorzy zadbali o nadanie w?a?ciwego rozg?osu owej rocznicy i wszystko by?oby pi?knie, gdyby nie nieodparte wra?enie, ?e ca?y ten ambaras najmniej s?u?y jego bohaterom, czyli uczestnikom konkursowych zmaga?. Obserwowani przez garstk? widzów (trudno bowiem inaczej nazwa? widowni? niewielkiej sali PWST, gdy pod Wawelem w?a?cicieli indeksów jest kilkadziesi?t tysi?cy) dostaj? nagrody i pochwa?y, by za?piewa? w koncercie laureatów, a pó?niej oddali? si? w estradowy niebyt.

Tego roku po peanach i zachwytach, po cmokaniach nad poziomem towarzystwa, doklejono w konsekwencji zwyci?zców do d?ugiego i nudnego koncertu galowego, b?d?cego dziwn? projekcj? dotychczasowych dokona?, w której prym wiedli wykonawcy niemaj?cy z t? imprez? ?adnych zwi?zków i koneksji ani artystycznych, ani estetycznych, ani ideowych. Obrós? krakowski festiwal grup? ludzi, który okopali si? przy nim, umocnili sza?ce i teraz realizuj? jak?? niczym niemotywowan? wroc?awsk? wizj? scenicznej rzeczywisto?ci, eliminuj?c to, co by?o sol? imprezy - autorsk? wypowied?.

Nie wiem, kto uparcie chce poprawia? Adamiak, Wojnowsk?, Tomczaka, Wo?ka, lansuj?c nowe, karykaturalne wersje sko?czonych arcydzie?ek, których po prostu rusza? nie nale?y. Ofiar? takiego my?lenia padli w ubieg?ym roku Zygmunt Konieczny i ni?ej podpisany, których piosenki w wi?kszo?ci wypadków od pierwowzorów dzieli?y lata ?wietlne. Obecnie za?atwiono w taki sam sposób Jana Wo?ka.

Jest blichtr i kamery, ochroniarze i identyfikatory, zawodowstwo w graniu i ?piewaniu. Jednak przecie? inno?? krakowskiego przegl?du polega?a na tym, ?e nie o skal? g?osu sz?o i profesjonalny kontakt z mikrofonem, nie o wirtuozerskie opanowanie instrumentu, lecz o umiej?tno?? zamanifestowania swojej postawy wobec ?wiata. Tej manifestacji nie dostrzegam, dlatego t?skni? za dawnymi, skromnymi, prawdziwymi spotkaniami, wyczekuj? z ut?sknieniem nast?pców Bellona, Kaczmarskiego, Wo?ka, Czy?ykiewicza, tych dziwnych nawiedzonych nadwra?liwców, bez których ?wiat jest nijaki jak obecne studenckie ?piewanie. Jakie tam zreszt? ono studenckie? Po prostu Wroc?aw bis.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki