Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 31 pa?dziernika


Maluj? ustami, to znaczy trzymaj? p?dzel, kredk? b?d? o?ówek w z?bach. Regularnie przysy?aj? mi swoje prace w postaci ?wi?tecznych kartek, regularnie wi?c wype?niam przekaz, by wesprze? tych niezwyk?ych artystów. Ile? hartu ducha potrzebuj?, jakiej determinacji musz? podlega?, by realizowa? twórcz? pasj?, której efektem s? kolorowe obrazki. Martwe natury i pejza?e, ludzie i zwierz?ta - wszystko utrwalone z niewiarygodn? maestri? i precyzj?. Jeszcze jeden dowód, ?e ludzkie mo?liwo?ci maj? niezbadany zasi?g.

Dawno temu sp?dzi?em miesi?c w Sandomierzu. To by?y studenckie robotnicze praktyki w zak?adach przetwórstwa owocowego Dwikozy. Bezsensowna próba zapoznawania inteligentów z prac? fizyczn?, z tym szlachetnym wysi?kiem, wa?niejszym ni? wszystkie mózgowe dokonania. M?czyli?my si? zatem okrutnie od rana do 15, by pó?niej smakowa? proletariackie uciechy kieliszka i zagrychy. Szybko poznawali?my miejscowy folklor, szybko wi?c dotar?a do nas wie?? o facecie bez r?k - niebywa?ym kozaku, postrachu wszystkich imprez, który mimo kalectwa wywo?anego pora?eniem pr?dem (pono? wlaz? na transformator, bo za?o?y? si?, ?e pozbawi miasto ?wiat?a) nie p?ka? w ?adnych okoliczno?ciach, a wypchane kamieniami r?kawy jego kurtki czyni?y spustoszenie w szeregach przeciwników.

Po latach zobaczy?em krótkometra?owy dokument po?wi?cony w?a?nie tej postaci. Malowa? ustami. By?y bandzior, chuligan, ?otr, rozbójnik wyczarowywa? na papierze sylwetki koni, nie gorsze od tych z obrazów Kossaka. Nie zatraci? si? w kalectwie, nie poszed? na ca?o?? z wód?, za?o?y? rodzin? i postanowi? co? po sobie zostawi?. ?lad zamkni?ty prostok?tem ram. Pi?kny ?lad.

W sobot? ?wi?towali?my w Teatrze STU. Bohaterem benefisu by? Robert Korzeniowski. By? mo?e pokieruje naszym telewizyjnym sportem. I wiem, ?e je?li si? do tego zabierze, to wykona przyzwoit? robot?, bo taki to ju? typ, model, charakter. Profesjonalista w ka?dym calu. Sk?d si? wzi?? w kraju dyletantów? Nie mam poj?cia. Zadedykowa?em mu nast?puj?cy wierszyk:

To jest pean dla hartu i woli
To podzi?ka za upór i serce
Za to ?e? si? ?a?eniem mozoli?
Gdy wi?kszo?ci tu le?e? si? nie chce.

To jest wierszyk Robercie dla Ciebie
A w wierszyku refleksja si? rodzi
W Polsce mo?na mie? lepiej ni? w niebie
Tylko strasznie si? trzeba nachodzi?.

?yj nam d?ugo, pozosta? nam wzorem
B?d? przyk?adem i wsparciem narodu
Tylko b?agam nie krzyknij nie w por?
No to chodu ch?opaki, chodu!

Prawie wszystkie przeby?e? ju? drogi
W tym niezwyk?ym piechura trudzie
Lecz nie wsz?dzie ponios? Ci? nogi
Bo do piek?a na pewno nie pójdziesz.

Niezbadane s? ?wiata porz?dki
Wi?c nim Stwórca wyznaczy nam met?
Chcia?bym mistrza od pi??dziesi?tki
Dzi? wieczorem zaprosi? na set?.

Niewybaczalny b??d pope?ni? spiker ostatnich zawodów pi?karskich na stadionie mojej Wise?ki. Poderwa? z miejsca kilka tysi?cy widzów i nakaza? minut? milczenia dla uczczenia pami?ci zabitego niedawno kibica. Ofiar? bandyckich porachunków nazwa? jednym z nas. Szanowny panie - prosz? nie miesza? fanów futbolu, mi?o?ników tej fascynuj?cej dyscypliny, z no?ownikami traktuj?cymi wspó?zawodnictwo na murawie jako pretekst do zadymy. Oni do mojej paki nigdy nie nale?eli i nale?e? nie b?d?. Je?eli tacy jak pan nie pojmuj? owej prostej prawdy, to musimy zapomnie? o normalno?ci.

Zmar? Zbigniew Konstanty. Pan na Tetmajerówce. Mia?em przyjemno?? pozna? w?satego jegomo?cia, by? przez niego oprowadzany po zabytkowym dworku, do którego pasowa? jak ma?o kto. Opuszcza?em go?cinne miejsce z kilkoma buteleczkami wy?mienitych nalewek autorstwa gospodarza. By?a wi?niówka, by?a ró?ana, do dzisiaj zachowa? si? jeszcze ?yk pio?unówki, czyli absyntu. Gorzki ?yk. Z mojego pejza?u znik?a kolejna barwna posta?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki