Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 5 grudnia


Maja zda?a egzamin kierowcy, zatem zostanie niebawem w?a?cicielem prawa jazdy. Odnotowuj? to wydarzenie, bowiem uczyni?a to za pierwszym podej?ciem, co ka?e rzecz ca?? uzna? za cud jakowy?, wyj?tkowy u?miech losu. Nie z powodu jej indolencji i braku umiej?tno?ci - wyje?dzi?a pilnie wiele godzin pod okiem instruktora. Kilkakrotne podchodzenie do tego testu jest w naszym kraju podobno norm? i w opowie?ciach przysz?ych u?ytkowników szos urasta do miana legendy. Temu uda?o si? za czwartym razem, innemu za szóstym itd. Tak czy siak, nie kryli?my wspólnej rado?ci, która w moim przypadku jest szczególna. Po latach odwo?enia, dowo?enia, przywo?enia dziecka sam ch?tnie zostan? od czasu do czasu pasa?erem, gdy przyjdzie wróci? do domu po jakiej? libacji.

Dawno temu napisa?em w "Dzienniczku", ?e nie kocham ?owiectwa i dziarskich facetów w kapelusikach z piórkiem, zabijaj?cych za pomoc? nowoczesnej broni pozbawione jakichkolwiek szans zwierzaki. Przyjemno?? z celowania do ?ywej istoty jest w mojej opinii objawem patologii. K?adzenie trupem dzika, sarny, lisa, zaj?ca, ba?anta w oprawie towarzyskiego rytua?u zawsze jawi?o mi si? sposobem na kompleksy. Nie interesuj? si? tak?e argumentami o koniecznych odstrza?ach, tymi wszystkimi pseudoekologicznymi i pseudohumanitarnymi bajeczkami o zachowaniu w?a?ciwej równowagi w przyrodzie, bo je?li kiedykolwiek zosta?a naruszona, to przez nas - ludzi.

Krew mnie zupe?nie za? zala?a, gdy wszed?em w sobot? do lasu w Zabierzowie. Jest tam asfaltowy szlak biegn?cy od stadniny koni za ko?cio?em do Kleszczowa. Podczas weekendów przemierzaj? go spacerowicze z dzie?mi, z czworonogami, je?d?? rowerzy?ci, trenuj? biegacze. Otó? trafi?em o 10 rano na polowanie z nagonk? - m??czyzn pod broni?, pohukiwanie w g?stwinie, sznur samochodów w miejscu, do którego dojazd jest zabroniony odno?nymi tablicami. Ani ?ladu wcze?niejszych ostrze?e? lub powiadomie? o takiej akcji. Nie twierdz?, ?e by?a nielegalna, ale na mi?y Bóg, nie wolno wpuszcza? spragnionych rekreacji mieszczuchów w rejon strzelaniny. Tymczasem jeden z bohaterów zdarzenia, superman z gatunku takich, co bez flinty do ?ó?ka nie chodz?, j?? mnie poucza? o konieczno?ci prowadzenia psa na smyczy i w kaga?cu. Opisane zaj?cie dedykuj? pod rozwag? odno?nym w?adzom, by podj??y odpowiednie kroki zabezpieczaj?ce, zanim przydarzy si? tragedia.

40-lecie Teatru Ziemi Rybnickiej by?o pretekstem do wielu estradowych wydarze? w mie?cie niezwykle przyjaznym i przychylnie nastawionym do wszystkich, którzy jak to si? ?adnie okre?la, nauczyli si? czego? na pami??. Trudno nie zgodzi? si? z tez?, ?e bez ?l?ska, z jego tradycj? wspólnej zabawy, los tzw. komediantów by?by marny. Udzia? w sk?adankach nie m?czy - bo jak?e mówi? o wysi?ku w przypadku dwóch zaledwie wykonywanych piosenek. Daje za to sporo wolnego czasu na zapleczu. Garderoby ?yj? wtedy w?asnym ?yciem, rozbrzmiewaj? gwarem rozmów prowadzonych przez czekaj?cych na swoj? kolej. Przerzucamy si? anegdotami, relacjonujemy przedziwne, cz?sto kuriozalne, zawodowe przygody.

Przypomnia?em sobie wyst?p na stadionie sportowym w Karpaczu. ?piewa?em dla publiczno?ci zgromadzonej z okazji zako?czenia Rajdu Karkonoszy. Zwyci?zc? zawodów by? notabene znakomity, niestety, nie?yj?cy ju? Marian Bublewicz. Organizator powiedzia? do mnie tak: - Ma pan sko?czy? w chwili, gdy auto tryumfatora pojawi si? w bramie obiektu. Ten moment wypad? akurat w ?rodku piosenki. Có? by?o robi? - wyrwa?em kabel z gitary i umilk?em w pó? s?owa. Kiedy wr?czano mi honorarium, us?ysza?em pochwa?? za... profesjonalizm. Takich kwiatuszków ka?dy, kto sp?dzi? przed mikrofonem wiele lat, ma w zanadrzu ca?y bukiet.

Za dwa dni lec? do Londynu. Trafia si? okazja zobaczenia miasta, na którego lotniskach dotychczas jedynie zmienia?em samoloty. Pierwszy raz tak?e stan? oko w oko z tamtejsz? Poloni?. Og?aszam wi?c tygodniow? przerw? w zapiskach, które wznowi? natychmiast po powrocie.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki