Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 9 stycznia


"Ca?a Polska czyta dzieciom". Has?o godne popularyzacji w dobie poznawania ?wiata za pomoc? obrazków. Moje dzieci?stwo przypad?o na czas ksi??ek. Musia?y i doskonale wywi?zuj?c si? z tego zadania, zast?powa?y telewizj?, DVD, gry komputerowe itp. Ksi??ki po?ycza?o si? w bibliotekach, od znajomych, niektóre kr??y?y po domach dos?ownie wyszarpywane, przekazywane z r?k do r?k, w?ród zachwytów i uniesie?. Czytanie próbowali czasem ukróci? rodzice, gdy przed?u?a?o si? do pó?nych godzin, ale za to podczas choroby znika? obowi?zek chodzenia do szko?y i po?era?em dos?ownie tom za tomem, ob?o?ony atlasami, encyklopediami, s?ownikami rozmaitymi, by móc wyja?nia? nieznane terminy, odnajdywa? zamorskie kraje, ogl?da? egzotyczne zwierz?ta.

Nie mog?em oderwa? si? od przygód Robinsona Crusoe, nie mog?em wprost doczeka? si? kolejnego rozdzia?u. Jakie? by?o wi?c moje zdziwienie, gdy Maja nazwa?a ukochan? lektur? nudziarstwem. U?wiadomi?em sobie natychmiast, ?e to, co kiedy? wype?nia?o kilkaset stron drobnym drukiem, dzisiaj mo?na zobaczy? na ekranie podczas dwugodzinnego seansu. Obecne pokolenie nastolatków bezb??dnie pos?uguje si? mysz? i klawiatur?, instynktownie niemal rozgryza zawi?o?ci kodu ukrytego pod przyciskami i guzikami, które dla mnie stanowi? czarn? magi?.

Z rado?ci? wi?c pojecha?em do Lubnia, by przeczyta? uczniom dwóch po??czonych na t? okazj? klas trzecich szko?y podstawowej bajk? s?owe?sk? o z?otopiórym ptaku. Dziatwa s?ucha?a mojej, przecie? amatorskiej zupe?nie, interpretacji w absolutnym skupieniu. Pó?niej podnios?y si? r?cz?ta i nast?pi?a lawina pyta?. Uwielbiam takie spotkania. Nie ma w nich bowiem cienia sztuczno?ci, pretensji. Maluchy potrafi? by? do bólu szczere, wal? prawd? prosto w oczy, poniewa? nie podlegaj? jeszcze presji towarzyskiej konwencji, jaka obowi?zuje doros?ych. Je?li na pytanie "czy znacie tego pana?" odpowiadaj? twierdz?co, to nie udaj?, inaczej rozleg?oby si? donios?e i przeci?g?e "nieeee". A kiedy chórem od?piewali "Nie przeno?cie nam stolicy do Krakowa", poczu?em, ?e wilgotniej? mi oczy.

Lubie? - niewielka wie? za My?lenicami, przy trasie zakopia?skiej. Pisa?em ju? o nim w "Dzienniczku". Bliski przez wakacyjne pobyty i ludzi, z którymi z?y?em si? dawno i których na zawsze zachowam w pami?ci. Jednak m?odzie?czej przygody z cyklu "Spotkanie z duchem" nie przytacza?em, wi?c teraz j? opowiem.

Zdarzy?o si? upalnym latem. Wraca?em z Kazkiem, synem naszych gospodarzy, z objazdowego kina. Pami?tam, ?e wy?wietlano "Popio?y". Droga do domu przebiega?a obok cmentarza oddzielonego niziutkim, kamiennym murkiem. Po okresie skwarów nadci?ga?y burze i ulewy, taki stan charakteryzuj? porywiste, ciep?e wiatry. Wia?o wi?c pot??nie, a na jednej z mogi? tu? za murem p?on??a ?wieca p?omykiem pro?ciutkim i niezachwianym. Zaintrygowani natychmiast udali?my si? do niej i j?li zastawia? d?o?mi, by upewni? si?, ?e nie tam ?adnej strefy ciszy i ?e ze wszystkich stron powietrze naciera na niezm?cony ognik.

Postanowili?my wi?c zdmuchn?? aroganck? ?wieczk?. Ka?dy nabra? w p?uca tyle powietrza, ile si? zmie?ci?o i z odleg?o?ci kilku centymetrów dali?my pe?ny wydech. Nie uwierzycie - nie by?o ?adnej reakcji, ogie? na knocie nie drgn?? nawet, jakby zrobiony z twardego materia?u. Irracjonalno?? ca?ej sytuacji wywo?a?a u nas taki strach, ?e wiali?my co si? w nogach.

Zosta?em przyjacielem Uniwersytetu Jagiello?skiego. Atrap? ozdobnej ksi?gi z takim w?a?nie tytu?em wr?czy? mi rektor Franciszek Ziejka w Rotundzie. Fetowano tam darczy?ców prastarej uczelni, a ni?ej podpisany bra? udzia? w cz??ci artystycznej ca?ej uroczysto?ci. Tyle tylko, ?e nie ?piewa?em kol?d, jak chce dziennikarz sprawozdawca, ?e nie nale?? do piwniczan, jak wydaje si? wirtuozowi notatki, ?e by? tam jeszcze prócz wymienionych Robert Kasprzycki, którego dzielny redaktor nie zauwa?y?. W jednej krótkiej informacji tyle byków.

"Ca?a Polska czyta dzieciom". Mo?e wyrosn? na prawdziwych fachowców, bo dyletantów ci u nas dostatek.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki