Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 23 stycznia


Wreszcie zima. Zakopane we w?a?ciwej szacie, narciarze szusuj? po o?nie?onych zboczach i tylko cena tej przyjemno?ci ju? dawno przesta?a mie? jakikolwiek zwi?zek z rzeczywisto?ci?. 10 zjazdów z Guba?ówki kosztuje 50 z?otych. Maja potrafi przed po?udniem ?mign?? 2 takie karnety. To daje ??cznie stów?, czyli 25 euro. Za tydzie? zatem, za samo tylko uprawianie zjazdu, trzeba wybuli? prawie 200 europejskich jednostek. Za t? cen? mo?na sp?dzi? tak? sam? ilo?? dni w Austrii, we W?oszech lub we Francji, maj?c do dyspozycji nieporównywalnie lepsze trasy, widoki, obs?ug?. Nigdzie nie wida? kresu rodzimej paranoi, jakby?my specjalizowali si? w paradoksach, niedorzeczno?ciach, braku sensu i logiki.

Odnosz? przykre wra?enie, ?e stopie? zidiocenia i zak?amania wszelkich przejawów ?ycia publicznego w Polsce nie zmienia si? od lat. Tyle tylko, ?e kiedy? ten ca?y ba?agan dyktowa?a nam re?imowa w?adza, a dzisiaj zafundowali?my go sobie drog? demokratycznych wyborów. W?t?ym pocieszeniem jest ?wiadomo??, ?e tak naprawd? nie ma idealnego miejsca na naszej planecie, ?e wsz?dzie trzeba zmaga? si? z problemami i trudno?ciami, jakie niesie spo?eczna symbioza.

Obejrza?em kilka odcinków serialu "Anio?y Ameryki". Zrobi? w Stanach furor?, zbieraj?c wszelkie mo?liwe nagrody. Z jakiego powodu? Nie wiem. Odwiedzi?em ten kraj wiele razy, przemierzaj?c od Nowego Jorku po Kaliforni?, od Florydy po Seattle. Nie jestem jego fanem ani antagonist?, ale na podstawie w?asnych obserwacji nie umiem populacji jankesów postrzega? jako bandy cynicznych, sfrustrowanych peda?ów, a tak j? przedstawia wspomniany serial. Pod ka?d? szeroko?ci? geograficzn? spotkamy psycholi, co nie oznacza, i? graj? pierwsze skrzypce, ?e s? problemem numer jeden.

Codzienna prasówka pod Tatrami jest bardziej uwa?na i wnikliwa ni? w Krakowie, bo mam tutaj wi?cej czasu. Mog? ?mia?o powiedzie?, ?e gazety czytam od deski do deski. Przegl?dam wi?c tak?e strony z klepsydrami, które mój nie?yj?cy ojciec wertowa? skrupulatnie, by dowiedzie? si?, kto "rzuci? palenie". Takim bowiem zwrotem okre?la? odej?cie z tego ?wiata. Zauwa?y?em znajome nazwiska i pami?? przywo?a?a obrazy z odleg?ej przesz?o?ci.

W?a?nie przeszed?em do maturalnej klasy i ostatnie licealne wakacje sp?dza?em we wsi Skawica ko?o Zawoi. Mieszkali?my w drewnianym domku obok ko?cio?a wraz z m?od? par? studentów fizyki, Danusi? i Januszem. On - pot??ny, obdarzony wilczym apetytem, imponowa? mi specyficznym, zdystansowanym stosunkiem do otoczenia. Kocha? krymina?y i bryd?a, którego zasady przyswoi?em sobie szybko, by wykorzysta? ow? wiedz? podczas studiów. Liczenie punktów i lew sz?o mi znacznie lepiej ni? trygonometria i algebra, dlatego dosta?em z matematyki "pa??" na pó?rocze i nauczycielka rachunków zagrozi?a niedopuszczeniem do egzaminu dojrza?o?ci. W sukurs przyszed? poznany w lecie Janusz Lipiec, t?umacz?c zawi?o?ci równa?, funkcje k?tów itp. Pó?niej straci?em go z oczu, a teraz czytam, ?e zmar? przedwcze?nie.

Niemal równocze?nie dowiaduj? si? o ?mierci wieloletniego pracownika Wydawnictwa Jagiellonia - Jacka Dobrowolskiego. Jego synowie chodzili z moj? cór? do jednej klasy przez ca?? podstawówk?. Przegadali?my wi?c mnóstwo czasu, czekaj?c na korytarzach na dzieciaki, ?yli?my podobnymi problemami dorastaj?cych pociech. I jego gdzie? po drodze zgubi?em, a teraz wiem, ?e kolejne spotkanie mo?liwe ju? tylko tam - na górze.

Umieraj? moi rówie?nicy mimo zapewnie? fachowców, ?e ?rednia wieku ro?nie, ?e medycyna czyni niewiarygodne post?py i lada moment opanujemy wi?kszo?? chorobowych zagro?e?. Z jednej strony kolorowe zdj?cia odleg?ego o pó?tora miliarda kilometrów Tytana, z drugiej bezradno?? wobec oceanicznych fal, które w kilka minut topi? tysi?ce istnie?.

Spogl?dam na majestatyczn? sylwetk? Giewontu, którego te wszystkie sprawy zupe?nie nie obchodz?. Zazdroszcz? mu.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki