Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 12 marca


"Dobry ch?opiec idzie do nieba - z?y przybywa do Pattai". Bawe?niane koszulki z takim nadrukiem kupicie na ka?dym straganie w tej oddalonej od stolicy Tajlandii o dwie godziny jazdy autobusem miejscowo?ci. Kiedy? by?a ryback? osad?, pó?niej zacz??a obrasta? hotelami i pensjonatami, a kiedy ameryka?scy ?o?nierze uwik?ani w wietnamsk? wojn? wybrali j? na miejsce wypoczynku, rozkwit?a w zawrotnym tempie. Przecie? za mundurem panny sznurem, tote? panny zacz??y ?ci?ga? tu t?umnie i dzisiaj stanowi? wielotysi?czn? rzesz? gotowych na wszystko partnerek.

W niezliczonych barach, klubach kusz? przechodniów filigranowe pi?kno?ci. Zamawiasz piwo i panienka, która ci napój przynosi, ju? jest gotowa do pertraktacji cenowych. Wynaj?? j? mo?na na par? chwil, ale te? na ca?y pobyt. Nie spotka ci? ?aden afront, je?li po spo?yciu z?ocistego p?ynu oddalisz si?.

Walking Street ma szeroko?? mniej wi?cej naszej Floria?skiej, nad promenad? kolorowy portret króla, który ze spokojem przypatruje si? rozpu?cie. W nieprawdopodobnej kakofonii d?wi?ków dobiegaj?cych z ka?dych drzwi, w zgie?ku i tumulcie, kusz? ci? wszelkie mo?liwe grzechy tego ?wiata. Tajlandia oferuje ponadto tanie ciuchy. Je?eli nie przywi?zujecie wagi do autentyczno?ci wyrobów, to mo?ecie wyjecha? st?d ubrani w garnitury od Armaniego szyte na miar? przez Hindusów, którzy zmonopolizowali ten proceder. Mo?ecie za par? groszy naby? "markowe" buty, torebki, zegarki. Tych ostatnich naogl?da?em si? do woli i musz? przyzna?, ?e podrabiacze kopiuj? naprawd? bezb??dnie - jedynie wprawne oko wy?apie falsyfikat.

Czterdzie?ci miejscowych bathów otrzymujemy w kantorze za dolara. Za po?ow? tej ceny kupujesz na ulicznym straganie plastikow? tack? wype?nion? obranym i pokrojonym w plastry ananasem. Niewiele dro?sze s? papaje, mango, rambutany. Dla mnie absolutnym hitem jest mangostyna. W fioletowej skorupie siedzi sobie podobne do czosnku bia?e j?dro, soczyste, s?odkie, orze?wiaj?ce. Palce liza?.

M?odym wyja?ni?, bowiem moim rówie?nikom t?umaczy? tego nie trzeba. W 1950 r. bodaj?e nakr?cono g?o?ny film "Most na rzece Kwai". Wojenn? opowie?? s?ynn? na ca?ym ?wiecie uczyni?a ?cie?ka d?wi?kowa z gwizdanym przebojowym marszem. Stoj? wi?c na owym mo?cie, którego budowa poch?on??a ?ycie tysi?cy alianckich je?ców, i pogwizduj? patrz?c w zielonkow? to?. Niezno?ny upa? ka?e po kilku minutach schowa? si? w klimatyzowanym autokarze. Jak? gehenn? by?a fizyczna praca w tych warunkach, ?atwo sobie wyobrazi?. Japo?ski kodeks samurajski skazywa? pojmanych w boju nieszcz??ników na najgorsze traktowanie. Poddaj?cy si? traci? bowiem honor. Ze zmaga? nale?a?o wyj?? zwyci?sko lub zgin??. Wi?c gin?li ci m?odzi ch?opcy z Anglii, Australii, Holandii daleko od domów, zam?czeni tropikalnymi chorobami, g?odem, kator?nicz? robot?.

A dzisiaj po s?ynnej rzece p?yniemy d?ugorufowymi ?odziami do hotelu zbudowanego w d?ungli, by sp?dzi? upojn?, tropikaln? noc pod moskitierami, podziwia? o ?wicie k?pi?ce si? s?onie, a po ?niadaniu za?o?y? kapoki i skoczy? w bystry nurt. Kilkukilometrowy sp?yw w?ród osza?amiaj?cej przyrody zapami?tam jako jedno z najsilniejszych prze?y?. I jeszcze wizyta w wiosce Monów, gdzie dziewczyny podkre?laj? urod? osobliwymi malunkami twarzy. W?a?nie wymalowa?y Mai fantazyjne kwiaty na policzkach. Zostan? na fotografiach.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki