Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Poniedzia?ek, 10 kwietnia


26 lat temu ten dzie? miesi?ca wypada? w ?rod?. Poprzedzaj?cy j? wieczór sp?dza?em z ma??onk? przed telewizorem w wynaj?tym mieszkaniu. Ogl?dali?my chyba czechos?owacki wówczas serial "Szpital na peryferiach". By? mo?e atmosfera tych korytarzy, izolatek, dy?urek, sal operacyjnych, lekarskich rozmów spowodowa?a, i? moja, b?d?ca w ci??y, kobieta zacz??a rodzi?. W panice zawioz?em j? do Narutowicza i wróci?em do domu, by warowa? przy telefonie. Zadzwoni? nad ranem. Piel?gniarka powiadomi?a, ?e jestem tat? d?ugiej na 57 cm i wa??cej 3,5 kg dziewczynki.

Najpierw zatka?o mnie ca?kowicie, pó?niej kr?ci?em jak szalony do polskich i greckich bliskich, do wszelakich znajomych z radosn? nowin?. Zaopatrzony w kompot polecony przez znawców zagadnienia, pogna?em na oddzia? po?o?niczy. Wychowany w komunistycznej rzeczywisto?ci, w g??bokim prze?wiadczeniu, ?e s?u?b? zdrowia nale?y motywowa? finansowymi zastrzykami, zaopatrzy?em si? w bilety Narodowego Banku Polskiego o ró?nych nomina?ach. Pierwszej, u?miechni?tej szeroko za?ywnej niewie?cie, jaka si? pojawi?a, ja, nierozró?niaj?cy zupe?nie szar? i funkcji, wcisn??em taki bilet z pro?b? o mo?liwo?? zobaczenia ?wie?o upieczonej mamy. Osadzi?a mnie w zap?dach bezlito?nie i wywo?a?a rumieniec wstydu, który d?ugo nie schodzi? z mojego oblicza. Powiedzia?a, i? pofatygowa?a si?, by zobaczy? na ?ywo swojego ulubionego piosenkarza. Bo?e, ale? mi by?o g?upio.

A potem w Klubie pod Gruszk? spe?nia?em kolejne toasty za pomy?lno?? nowej obywatelki, a wieczorem fetowa?em jej przyj?cie na ?wiat z kolegami z zespo?u. Do spodu. Córka przynios?a sobie imi?. W kalendarzu temu dniu patronuj? bowiem Maja i Dymitr. Ch?opak wi?c nosi?by przez przypadek, ale zgodnie z greckim obyczajem, imi? dziadka. 26 lat - szmat czasu, a dla mnie mgnienie oka. Chwila dos?ownie.

Od wakacyjnych wypraw na saksy up?yn??o jeszcze wi?cej wody w Wi?le. O pracy u szwedzkiego ogrodnika pisa?em ju? kiedy?, zatem powtarza? si? nie zamierzam. Nadmieni? jedynie, i? utkwili mi na zawsze w pami?ci nie ci towarzysze kapitalistycznych zmaga?, którzy podobnie jak ja próbowali zarobione pieni?dze zamieni? na krajoznawcze wycieczki. Zapami?ta?em tych rodaków, kuriozalnych reprezentantów piastowego plemienia, których los wyposa?y? w zespó? cech potrzebnych do przetrwania w ka?dych warunkach, pokonania wszelkich barier j?zykowych bez znajomo?ci jakiegokolwiek j?zyka, wyj?cia zwyci?sko z ka?dej opresji i opa?ów. Na zawsze utkwi? mi w nozdrzach smród potraw, jakie z oszcz?dno?ci czy te? chytro?ci warzyli. Na zawsze mam przed oczami szaf? wypchan? ukradzionymi w supermarketach gumami do ?ucia, d?ugopisami, spinkami do w?osów i innymi bzdurami, zabieranymi nie dla zysku, lecz dla zasady - skoro le?y i nikt nie pilnuje... Ich pazerno?? na plastikowe torby spowodowa?a, ?e w nast?pnym roku ju? je racjonowano.

Po co to wszystko wyci?gam? Otó? i mnie zabola?a niemiecka reklama przedstawiaj?ca Polaków w z?ym ?wietle. Czy jednak oburzeni, dotkni?ci do ?ywego, protestuj?cy na wszystkich szczeblach moi ziomkowie zadali sobie pytanie, dlaczego? Dlaczego, z jakiej przyczyny, ze z?odziejstwem i zepsutymi z?bami nie kojarz? si? naszym zachodnim s?siadom ani Chi?czycy, ani W?grzy, nie Francuzi lub Hiszpanie, nie obywatele Wenezueli czy Australii? Niestety, na ponury wizerunek zapracowali?my sobie solidnie. I ci, którzy kradli, kantowali, ?winili i dewastowali oraz ci, którzy na takie barbarzy?skie odruchy nie reagowali. Zaliczam si? do tych drugich i dzisiaj zwyczajnie czyni? sobie wymówki.

W artystycznej bran?y kr??y?y anegdoty o kolegach gotuj?cych za pomoc? grza?ki zup? w umywalce czy korzystaj?cych z podrabianych ?etonów w budkach telefonicznych. Nasi mieli patent na opró?nianie automatów do gry, wyci?ganie papierosów z podobnych maszyn, omijanie liczników energii itd. Wszystkie te dzia?ania poparte by?y dodatkowo pogard? i lekcewa?eniem dla miejscowych g?upich jeleni, którzy dawali si? tak ?atwo robi? w konia. Uwielbiam anegdot? o kole?ce, który w Norwegii postanowi? z?o?y? wizyt? denty?cie. Ten zapyta? grzecznie, czy posiadane plomby pacjent robi? sobie sam?

Da Bóg, min? lata i doszlusujemy do Europy tak?e mentalnie, ale dzi? p?acimy za grzechy i s?abo?ci, którymi historia uraczy?a nas w nadmiarze. Dla spo?ecze?stw ?wiata Polak to nie Kie?lowski, Lem czy Lutos?awski, ale Kowalski, który ich odwiedza, z którym pracuj?, jad? wspólnym ?rodkiem lokomocji, robi? zakupy. Na tej samej zasadzie, je?li przybysz zza wschodniej granicy r?bnie nam portfel, to powiemy o nim ho?ota, bez wzgl?du na umi?owanie muzyki Czajkowskiego czy prozy Bu?hakowa.

Weso?ych ?wi?t.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki