Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 30 kwietnia


Sentyment do miejsc, w których przebiega?a m?odo??, ka?e tam wraca? po latach. Jad? zatem do Dobczyc. Niewielka miejscowo?? nad Rab? na zawsze kojarzy mi si? z wakacjami, które w niej sp?dza?em. Ze skokami z mostu do rzeki, z gitarowymi wieczorami na wa?ach, z malowniczymi ruinami zamku, gdzie kiedy? budzi?em si? nad ranem po upojnych chwilach, z poca?unkami zwiastuj?cymi pierwsz? prawdziw? mi?o??.

Lato 1970 roku by?o deszczowe. Pami?tam komunikaty powodziowe nadawane przez g?o?nik na rynku. Mieszka?em na pi?terku u jednego z miejscowych obywateli, którego ma??onka, a jednocze?nie siostra Jurka Dziedzica (zmar? niestety, przedwcze?nie - zaczyna?em z nim estradow? przygod?) zaprosi?a mnie teraz, bym odwiedzi? stare ?mieci. Pojecha?em wi?c niemi?osiernie dziuraw? drog? przez Wieliczk?, odkry?em na nowo przechowywane w pami?ci miejsca, wzbogaci?em si? o wiedz? na temat dawnych znajomych, przerzuci?em wstecz wiele kartek w kalendarzu, obejrza?em wtedy zrobione fotografie, z trudem rozpoznaj?c w chudym jak patyk blondynku siebie samego. Im wi?cej lat mamy na karku, tym ch?tniej wracamy do minionego, bo t?sknota za beztrosk? m?odo?ci? to rzecz oczywista.

O Iwonie Siwek-Front pisa?em ju?, chwal?c jej talent plastyczny i dziel?c si? wra?eniami z pobytu w pracowni przy Wi?lnej. A ?e zdolno?ci nie bior? si? z powietrza i najcz??ciej po prostu dostajemy je w spadku, najlepiej dowodzi otwarta w czwartek w Pa?acu Sztuki wystawa prac ojca artystki. Marian Siwek to ucze? Krchy i Fedkowicza. Szykanowany przez cenzur? wycofa? si? z publicznego ?ycia w 1970 roku. Wierny w?asnym przekonaniom i konsekwentny w d??eniu okre?lon? drog?. Owa konsekwencja wyda?a na ?wiat rzeczy ?wietne, osobne, warto?ciowe. Jest bowiem doskona?ym rysownikiem.

Rzadko ?api? si? podczas wystaw na my?li, ?e t? lub ow? prac? chcia?bym zawiesi? na w?asnej ?cianie. Tym razem taka idea przysz?a mi do g?owy kilkakrotnie. Szelmowska kreska, szelmowski u?mieszek, ironiczne przymru?enie oka - niewiarygodne w obliczu choroby, z jak? zmaga si? twórca tych przedstawie?. I godna najwy?szego uznania oraz szacunku postawa Iwony, promuj?cej rodzica i próbuj?cej jego umiej?tno?ci przybli?y? szerszemu gronu. Uchylam kapelusza.

A teraz co? o prasie. Kiedy "Przekrój" wynosi? si? z Krakowa, ?aja?em w?adze, ?e wypu?ci?y zas?u?ony tygodnik, tak bardzo zro?ni?ty z naszym miastem. Wieszczy?em niechybn? klap?, nie wyobra?aj?c sobie rozstania z autorami, do których przywyk?em, z szat? graficzn?, która by?a czym? ca?kiem oczywistym. Potem musia?em pochopne s?dy odszczeka?, gdy zobaczy?em fachowo i przyzwoicie robione pismo. Jednak poniewa? nic nie mo?e przecie? wiecznie trwa?, jak g?osi refren jakiego? przeboju, tak?e poziom chwalonej gazety stopniowo obni?a? si?, by dzi?, niestety, dorówna? obowi?zuj?cemu ch?amowi. Kiedy o wzgl?dy czytelnika zabiega si?, drukuj?c ?enuj?ce wypociny Kuby Wojewódzkiego, to znaczy, ?e z firm? jest ?le. W?t?a dla mnie satysfakcja, ?e ponure me przepowiednie sprawdzaj? si? co do joty.

Amerykanie bodaj, wymy?lili system mistrzowskich rozgrywek polegaj?cy na tym, i? pretendenci do tytu?u spotykaj? si? wielokrotnie a? do okre?lonej ilo?ci zwyci?stw. W ten sposób koszykarki Wis?y walcz? z Lotosem raz u siebie, raz w hali rywalek w Trójmie?cie. Wspomniany system w przedziwny jaki? sposób realizuje si? tak, ?e zazwyczaj rozstrzygni?cie zapada w ostatnim meczu. No bo czemu nie zape?ni? trybun siedem razy, tylko cztery, czemu nie skasowa? dodatkowych wielu tysi?cy? Ta ma?o sportowa sugestia nasunie si? ka?demu zdrowo my?l?cemu cz?owiekowi, zw?aszcza w czasach rozbuchanej komercji.

Wiem, ?e wielu dzia?aczy obrazi si? na tak? supozycj?, ?e poczuj? si? dotkni?te tak?e zawodniczki. Oburzonych odsy?am do statystyk, które, niestety, mój tok rozumowania potwierdzaj?. Po co wygrywa? szybko i zdecydowanie raz za razem, skoro mo?na rzecz ca?? pocelebrowa?, dozowa? napi?cie, s?czy? dramaturgi? i przy okazji jeszcze zarabia??

Kiedy przed laty kibicowa?em podczas wakacji dru?ynie Raby z Dobczyc, nie s?yszano jeszcze o szalikowcach, nie szarpano za koszule i spodenki, pi?k? si? podawa?o, przerzuca?o lub centrowa?o, a nie - jak chce pan Szpakowski - wy??cznie "dogrywa?o". Nikt nie s?ysza? o play-off, o milionowych kontraktach i braku motywacji do biegania po murawie. Dzisiaj to ju? inna Raba, inne Dobczyce, inny ?wiat. Po prostu starszy o par? dekad.




powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki