Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 21 maja


Od 11 lat, czyli tak d?ugo, jak mieszkam w Rz?sce, obserwuj? krzak g?ogu w moim ogrodzie. Imponuj?ca, rozro?ni?ta na wszystkie strony ro?lina zakwita z zegarmistrzowsk? dok?adno?ci? 15 maja. Za nic ma sobie srogie zimy i wywo?ane nimi opó?nione nadej?cia wiosny - g?óg wie swoje i w imieniny Zofii wybucha o?lepiaj?c? biel? widoczn? z daleka. Zawsze o tej samej porze.

Orgia kwitnienia trwa doko?a, ale nie zachwyca alergików, którzy cierpi? z powodu py?ków wszelakich. Maja zalicza si? do tego grona chorych na wspó?czesno??, bo tak nazywam coraz szersze rzesze nieszcz??ników. Nie przypominam sobie, by który? z ponad 40 ch?opaków tworz?cych moj? klas? w podstawówce cierpia? na takie dolegliwo?ci. Nie by?o anorektyków, o ob?artuchach nikt nie mówi?, ?e dotkn??a ich bulimia. Kto? tam nie potrafi? kaligrafowa? lub przyswoi? sobie zasad ortografii - dostawa? pa??, ale nie przynosi? natychmiast za?wiadczenia o dysleksji b?d? dysgrafii. Nie zdarza?y si? nerwice i l?ki wywo?ane nauk?, s?owo stres funkcjonowa?o wy??cznie w klinikach psychiatrycznych.

?yli?my biednie, ale chyba zdrowiej. Kiedy dzisiaj patrz? na ?ciany smako?yków ustawione niemal w ka?dym sklepie spo?ywczym, z rozrzewnieniem my?l? o dropsach czy landrynkach kupowanych na wag?. Naszymi przysmakami nie by?y pi?trowe bu?y z fast foodów, ale chleb z mas?em i talarkami cebuli. Na podwórze wybiega?em do kolesiów z ber?em rabarbaru zanurzonym w cukrze. Psychologami, terapeutami, specjalistami od "deprechy" i "do?ów" wszelakich byli rodzice. Oni si?? musieli zabiera? nas z boisk, przerywa? uliczne m?odzie?cze przepychanki, bo w domach nie trzyma?y nas komputerowe gry ani Internet.

Powy?sze uwagi nie s?, uchowaj Bo?e, t?sknot? za komun?, prza?n? i pozbawion? kolorów. Dyktuje je wy??cznie g??bokie przekonanie, ?e lepiej, niestety, nie oznacza normalniej.

Bo czy normalny jest zgie?k wokó? filmu "Kod da Vinci"? Wszelkie protesty, wezwania do bojkotu, wywo?aj? efekt ca?kowicie odwrotny. Natura ludzka jest przekorna, przede wszystkim za? ciekawska. Jak?e to, powie uprawniony, przyzwyczajony do demokracji i wolno?ci obywatel. Jak mam zdecydowa?, ?e czego? nie zobacz?, je?eli nie przekonam si?, co to takiego? Nawo?ywania, by nie zbli?a? si? do kin, nape?ni? z ca?? pewno?ci? widowni? i zaczynam podejrzewa? zmow? dystrybutorów z protestuj?cymi instytucjami. Zainwestowane w reklam? pieni?dze musz? si? przecie? zwróci?. A stró?om moralnego ?adu, opiekunom naszych ?wiatopogl?dów dedykuj? nast?puj?c? refleksj?: ksi??k? Browna przeczyta?o kilkaset tysi?cy Polaków, je?li nie zanotowano po tym gwa?townego odwrotu od ko?cio?ów, t?umów w?tpi?cych, masowych wyst?pie? z zakonów, to nie nale?y si? obawia?, i? takowe zachowania pojawi? si? po zaliczeniu s?abej pono? ekranizacji powie?ci. Kolejny raz w tym kraju nadajemy rang? sprawom marginalnym.

Nie twierdz?, ?e obj?cie sto?ka szefa naszej telewizji jest tak? w?a?nie marginaln? kwesti?. Jednak, do licha, poczekajmy z ocenami, z wnioskami, os?dami cho? par? miesi?cy. Dajmy Wildsteinowi porz?dzi?, podj?? jakie? decyzje, wykona? jaki? ruch. Go?? jeszcze nie zd??y? zagrza? fotela, a ju? wszystko o nim powiedziano. Rozmaici znawcy prze?cigaj? si? w prognozach, jakby wiedzieli lepiej ni? sam zainteresowany, co si? stanie. Moim skromnym zdaniem nie stanie si? nic. Bezw?ad pa?stwowego molocha, ta straszliwa inercja, za?atwi? ka?dego reformatora. Reforma bowiem owego przedsi?biorstwa jest jedna - natychmiastowe rozwi?zanie i zabawa od pocz?tku na zdrowych zasadach. Telewizja publiczna zawsze b?dzie tub? rz?dz?cych i opowie?ci o jej niezawis?o?ci nale?y w?o?y? mi?dzy bajki.

Marzy mi si? jednak Bronis?aw Wildstein samow?adny i silny tak, by zakaza? transmitowania festiwali Eurowizji, tej kwintesencji kiczu, z?ego smaku, w którym nasz udzia? by?, niestety, haniebny. Epatowanie kolorem w?osów czy widoczn? ci??? jest po prostu niesmaczne. No, ale je?li nie umie si? nic ponadto...



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki