Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 1 marca


Karnawa? by? tego roku bardzo d?ugi. Min??, pozostawiaj?c mnie z refleksj?, ?e nie u?ywa?em na balach i maskaradach, nie ta?cowa?em do bia?ego rana, ale bardziej raduje mnie ni? wszystkie zabawy wczesna wiosna i krokusy w ogrodzie, a tak?e z?o?liwa satysfakcja, ?e przepowiadacze srogiej zimy pomylili si? tylko o... 40 st. C. Bo przecie? mrozy siarczyste wieszczono - temperatury syberyjskie, nawet 30 st. poni?ej zera, podczas gdy mamy 10 st. powy?ej. Zapasy kominkowego drewna poczekaj? na inne ch?ody.

Ten tydzie? mia?em nieco lu?niejszy, a co wa?niejsze, bezwyjazdowy, zagl?da?em wi?c regularnie do "Maski", by pogada? przy herbacie. Jeden ze znajomych wyg?osi? bardzo trafn? uwag? zwi?zan? z minion? olimpiad?. Otó? nasi - powiedzia? - powinni dosta? od MKOl-u specjaln? premi? za stanowienie t?a dla innych sportowców. Gdyby poszczególne konkurencje obsadzali tylko najlepsi, by?oby ca?kiem nieciekawie. ?eby emocjonowa? si? walk? o medale, musz? by? ci gorsi, ci z drugiej czy czwartej dziesi?tki. Racja. Te dalsze miejsca zajmowali?my absolutnie perfekcyjnie.

S?ysz? jak w radio reklamuj? tygodnik "Naj". Cytuj?: "Wstrz?saj?ce relacje rodziców, którzy stracili dzieci w wypadkach samochodowych"... Zatka?o mnie. Jak obrzydliwe, g?upie i marne musi by? pisemko podpieraj?ce si? cmentarnymi hienami. Gdzie przesuni?to granice przyzwoito?ci, by sprzeda? par? kartek papieru, na których nic, dos?ownie nic.

We czwartek s?ucham recitalu Beaty Rybotyckiej w Teatrze "Stu". Wreszcie doczeka?a si? "Becia" w?asnego programu. Przez lata pojawia?a si? w ró?nych miejscach, przewa?nie by?y to incydenty krótkie, zdawa?oby si? nie?mia?e, jakby artystka nie mia?a ochoty czy odwagi, by pokaza? wszystko, na co j? sta?. Kompozycje Jana Kantego Pawlu?kiewicza za?piewane z ?arem lub liryczn? zadum?, to znów z kabaretowym przymru?eniem oka dowodz?, ?e sta? Beat? na wiele.

Zajrza?em do Pa?acu Sztuki przy placu Szczepa?skim. Mam taki zwyczaj, ?e wpadam tam regularnie. Akurat trwa?y przygotowania do kolejnej ekspozycji i ju? mia?em obej?? si? smakiem, gdy wyrós? przede mn? prezes Towarzystwa Przyjació? Sztuk Pi?knych w Krakowie pan Zbigniew Kazimierz Witek i zaanektowa? na par? chwil. Jest cz?owiekiem czynu i pasji, o sobie za? mówi, i? ma dar przekonywania. Musi mie?, skoro w jego otoczeniu rzeczy niemo?liwe staj? si? realiami.

Przekona?em si? o tym na w?asnej skórze, gdy poprowadzi? mnie do przeró?nych pomieszcze? tego pi?knego budynku, gdy roztoczy? wizj? wszystkiego tego, czym niebawem b?dzie s?ynny zespó? wystawowych sal. Pan Prezes schroni w nim bezcenne zbiory rodziny Estreicherów, które teraz mozolnie odzyskuje z ró?nych miejsc. Wierzcie - magazyny s? pe?ne cudów, niech krakusów zainteresuje obecno?? w nich prywatnej szafki.... Ambro?ego Grabowskiego. Wspinamy si? na sam? gór? budynku i nagle pod stopami mam szklany dach sal, gdzie pokazuj? arcydzie?a, a nad g?ow? niebo i chmury jak namalowane. Jeszcze tylko krótka wizyta w gabinecie szefa, rzut okiem na obrazy i rze?by, wszystko z ciekawym komentarzem gospodarza. Gratuluj? mu i ?ycz? pomy?lno?ci.

I jak tu dobrze wyra?a? si? o telewizji. Sama prowokuje do bicia. Przecie? sobotni wieczór nie po to, by zajmowa? go czym? tak beznadziejnym jak "Rocky" który? tam. Przyb?dzie nam trupów i kalek, gdy niektórzy pójd? w ?lady "bohaterów" filmu, bo przecie? to takie proste, ok?ada? bli?niego i samemu przyjmowa? straszne ciosy bez ?adnych konsekwencji. Ch?? bycia ogl?danym -przez kogo?!



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki