Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 11 lutego


Jestem na Zanzibarze. Niewielka wyspa u wschodnich wybrze?y Afryki oblana Oceanem Indyjskim, kojarzy si? mieszka?com Czarnego L?du fatalnie. Tutaj dostarczano schwytanych na kontynencie, Bogu ducha winnych ludzi, których, ich lepiej zorganizowani, silniejsi, pozbawieni skrupu?ów bli?ni, jednego dnia, w jednej chwili, zamieniaj? w towar przeznaczony do niewolniczej pracy. Traktowani gorzej ni? zwierz?ta, w niezno?nym upale tropiku, bez wody, jedzenia umierali tysi?cami, zanim jeszcze odbili od brzegu, by po?eglowa? w nieznane. Bito ich, by sprawdzi? odporno?? na ból - wytrzymalsi zyskiwali automatycznie wy?sz? cen?. I to wszystko jak na ironi? - w rajskiej scenerii.
Zanzibar nale?y do Tanzanii, chocia? bardzo si? od niej ró?ni. By? kiedy? arabskim su?tanatem, zatem zachowa? spadek w postaci islamu, zarówno w architekturze, jak i strojach mieszka?ców, których wi?kszo?? to mahometanie. Kobiety zas?oni?te pow?óczystymi szatami, m??czy?ni w przypominaj?cych tureckie fezy czapeczkach. Miejscowi maj? ?wiadomo?? naturalnych walorów wyspy. St?d eksportuje si? 80 proc. ?wiatowej produkcji go?dzików, tu ci?gn? amatorzy piaszczystych pla?, nurkowania, windsurfingu. Tendencje autonomiczne s? zatem zrozumia?e i logiczne. Odprowadzanie zarobionych pieni?dzy do tanza?skiej centrali wydaje si? pewnie Zanzibarczykom zwyk?ym marnotrawstwem, zw?aszcza ?e skorumpowane rz?dy afryka?skich krajów po?ytkuj? te ?rodki cz?sto wed?ug w?asnego widzimisi?.
Stolic? wyspy jest Stone City. Kamienne miasto z su?ta?skimi pa?acami, systemem w?ziutkich za?mieconych uliczek i gwEimym targiem rybnym do zniesienia jedynie dla osób pozbawionych w?chu. Tutaj urodzi? si? legendarny lider brytyjskiej grupy Queen, Freddie Mercury - dom zamieniono na niewielkie muzeum. Mie?ci tak?e sklepy z pami?tkami, z których dochód w?druje na konto fundacji do walki z AIDS. Mi?dzynarodowe lotnisko nas, Europejczyków roz?miesza, ale te? przypomina, ?e t? cz??? ?wiata dzieli od wspó?czesnej cywilizacji niebywa?a przepa??.
Na Zanzibarze k?pi? si? w ciep?ych wodach i rozkoszuj? pla??, któr? ods?ania odp?yw. Jest niebywa?y. Fale, jakie rano li?? taras i wyrzucaj? na? szybkonogie kraby, po kilku godzinach ukazuj? ogromne po?acie bialutkiego piasku nadzianego muszelkami i kawa?kami koralowców. Takie wolno zbiera? na pami?tk? - kupowanie pi?knych okaza?ych, kolorowych konch nie ma sensu, zabior? na lotnisku. W ten sposób w?adze chroni? podwodny ?wiat przed ca?kowit? rozbiórk? i wywozem.
Na Zanzibarze grzej? ko?ci i odpoczywam po godzinach, ba, dniach ca?ych, sp?dzonych w terenowych samochodach podczas bezkrwawych fotograficznych ?owów w parkach i rezerwatach Kenii i Tanzanii. Fanów takiej turystyki lojalnie uprzedzam - ogl?danie niezwyk?ej flory i fauny wymaga mocnego kr?gos?upa i sporej dawki hartu ducha, bowiem ka?e t?uc si? po wertepach i bezdro?ach, ryzykowa? wywrotk? pojazdów przystosowanych przecie? do ekstremalnych warunków. Kilka razy nasz wehiku? zapada? si? po osie, kilka razy przechyla? niebezpiecznie, niemal k?ad?c si? na boku. Z tych opresji wychodzili?my jednak ca?o.
Nie na darmo zw? tutaj toyot? szóstym wa?nym zwierz?ciem. Dlaczego szóstym? Otó? przywyk?o si? uwa?a?, ?e odwiedzaj?cy bezkresne przestrzenie sawann i buszu powinni zobaczy? tzw. Wielk? Pi?tk?. Tworz? j? lew, lampart, bawó?, nosoro?ec i s?o?. Japo?skie terenówce doszlusowa?y do tej ekipy i trudno bez nich wyobrazi? sobie przemieszczanie.
A propos wspomnianego, zwierz?cego kanonu - zobaczy?em wszystkie wymienione osobniki z premi? w postaci geparda. Ten niezwyk?y kot pozowa? nam dwukrotnie: raz baraszkuj?c w trawach syty i zadowolony z ?ycia, drugi raz przy?apany na gor?cym uczynku, gdy przed momentem tego ?ycia pozbawi? dorodn? antylop? impala. Usi?owa? j? przetaszczy? przez drog? (tak wskazywa?y ?lady) i sp?oszony naszym nadej?ciem, a raczej najazdem, porzuci? zdobycz, by ulokowa? si? kilkana?cie metrów dalej i obserwowa? ze spokojem dziwnych przybyszów z aparatami fotograficznymi i kamerami, usi?uj?cych znale?? mo?liwie najlepsze miejsce w poje?dzie z odkrywanym dachem, by scen? t? uwieczni?.
Zapiski afryka?skie b?d? jednym wielkim peanem dla przyrody powalaj?cej swoim pierwotnym ?ywio?em, wprawiaj?cej w zachwyt na ka?dym kroku. B?d? jednak tak?e paszkwilem na mieszka?ców tego niezwyk?ego kontynentu. Dziesi?tkowani przez AIDS, malari?, zapomniani przez mo?nych tego globu, uwik?ani w konflikty plemienne i religijne, sprawiaj? jednocze?nie wra?enie biernych, pogodzonych z ba?aganem, brudem, kompletn? degrengolad? organizacyjn?, z bied? i bylejako?ci?.
Owa zgoda ma wymiar mentalny. Wy macie zegarki - mówi?, a my mamy czas. Ten czas przecieka przez palce, marnotrawiony w skandaliczny sposób. W1896 r. Anglicy rozpocz?li budow? linii kolejowej z Mombasy do Ugandy. Zaj??a im 6 lat. Kenia uzyska?a niepodleg?o?? w 1963 r, zatem 44 lata temu. Przez prawie pó? wieku wolny i samorz?dny kraj nie zdoby? si? na chocia? jedn? porz?dn? drog?, jakby wyznawano zasad?, ?e skoro mo?na t?uc si? po wybojach, a ?ycie i tak p?ynie, to po co m?czy? si? i zawraca? sobie g?ow? jakimi? inwestycjami.
I jeszcze jedna okropna skaza charakterologiczna; przekonanie, ?e trzeba bra? od bogatych, bo si? nale?y. ?ap? wyci?ga tu ka?dy, od malutkich dzieciaków po starców. Ko?cz? ten odcinek egzotycznej opowie?ci, bo w?a?nie musz? znale?? drobne na datek dla sprz?taj?cej nasz pokój.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki