Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 6 maja


Historia wokó? matur trwa od kilku przynajmniej lat i, szczerze mówi?c, bawi mnie setnie. Media zachowuj? si? tak jakby egzamin dojrza?o?ci by? jak?? tortur?, ponurym zrz?dzeniem losu, a nie ?wiadomym wyborem delikwentów, skoro chc? uzyska? przepustk? do dalszej wiedzy. A to przecie? nie jest ?aden obowi?zek! Maskotki na szcz??cie, t?umy kibiców pod szkolnymi budynkami, wywiady ze stremowan? m?odzie??, nieko?cz?ce si? dysputy o tematach wypracowa? z polskiego.
Pami?tam maj 1967 r. - 40 lat temu wychodzi?em z domu, by zdawa? swoj? matur?. Rodzice ?yczyli powodzenia, ale ani w g?owie by?o im kwitn?? na ulicy i czeka? na rezultat zmaga?. Có? to zreszt? by?y za zmagania? Pisemny z j?zyka ojczystego i matematyki wystarczy?o zako?czy? wynikiem pozytywnym, czyli cho?by marn? trój?, by by? zwolnionym z ustnego. Bardzo dobre oceny z historii i angielskiego na ko?cowych ?wiadectwach dwóch ostatnich klas pozwala?y dalej sobie owymi przedmiotami g?owy nie zawraca?.
W wieku 18 lat nale?a?em do grona niepoprawnych ?ar?oków, zatem najpierw poch?on??em zestaw kanapek przygotowanych dla wzmocnienia cia?a i ducha. Potem podj??em rozleg?? kwesti? pozytywistycznej pracy u podstaw, z któr? upora?em si? w krótkim czasie, za spraw? fantastycznej nauczycielki Marii Chrzanowskiej. Nie na darmo wiod?a mnie przez literackie i gramatyczne meandry z wpraw? w?a?ciw? jedynie przedwojennym erudytom.
Matematyk? odpisa?em od kolegów - z trzech zada? uda?o si? oder?n?? dwa, bez gwarancji, ?e w pisanym w po?piechu wywodzie, stanowi?cym kompletn? czarn? magi?, nie zdarzy?y si? po drodze byki, ca?kowicie wykluczaj?ce ko?cowy poprawny rezultat. Pani Musia?owa wiedzia?a jednak, ?e kariera Pitagorasa mi nie grozi i postawi?a ?askawie dostateczny.
Zosta?a zatem jeszcze wybrana przeze mnie bardzo lubiana biologia. Opowiada?em o przystosowaniu ptaków do lotu, o ich pneumatycznych ko?ciach, o pot??nym mostku z przyro?ni?tymi do niego mi??niami piersiowymi zdolnymi porusza? skrzyd?ami itd.-Jeszcze rozpozna?em pod mikroskopem przekrój ?odygi i opisa?em jej funkcje, by rzecz ca?? mie? z g?owy.
?wiadectwa nie zdobi? czerwony pasek, ale s?dz?, ?e nie by?em wtedy g?upszy ni? wspó?cze?ni olimpijczycy wybieraj?cy dwa i wi?cej fakultetów. Moja cenzurka nie wzbudza?a niebotycznej euforii czy entuzjazmu, nie czeka?y mnie drogie prezenty lub premia w postaci . zagranicznej wycieczki. Wtedy trzeba by?o zreszt? walczy? o paszport i wystawa? w kilometrowych kolejkach w banku, by otrzyma? przydzia?owe turystyczne kieszonkowe w wysoko?ci 10 dolarów.
Po paru dniach odebra?em od fotografa pami?tkowe tableau, na którym uwieczniono twarze pedagogów i nas - 27 m?okosów z certyfikatem doros?o?ci. Postanowili?my po 40 latach powtórzy? ten obrazek ze wspó?czesnymi zdj?ciami. Mo?e by? ciekawie. Nie wszyscy do?yli jubileuszu, ale ci, którym owa sztuka si? uda?a udowodnili, ?e urodzeni ledwo cztery lata po wojnie, wychowani w komunistycznym re?imie z mo?liwo?ciami i perspektywami, jakie wobec mo?liwo?ci i perspektyw naszej dziatwy wydaj? si? zerowe, potrafili co? osi?gn??, zarówno w kraju, jak poza jego granicami, zachowali twarz w ci??kich momentach i bez wstydu mog? spogl?da? w przysz?o??.
Z zainteresowaniem przeczyta?em kolejny artyku? "Dziennika Polskiego" o ubeckich funkcjonariuszach. Spory fragment po?wi?cono Stanis?awowi Wa?achowi, który Polsk? ludow? "umacnia?" w Nowym S?czu z tak? werw? i gorliwo?ci?, ?e przeniesiono go awansem do Krakowa, gdzie przez wiele lat szefowa? budz?cemu powszechn? groz? urz?dowi.
W niechlubnym ?yciorysie pomini?to, mam nadziej? tylko przez przypadek, jeden epizod. Otó? by? Stanis?aw Wa?ach sta?ym bywalcem Klubu pod Gruszk?, stolikowym kumplem od bryd?a i wódeczki wielu luminarzy ?ycia kulturalnego podwawelskiego grodu, których nazwisk przez grzeczno??, a mo?e raczej przez lito?? nie wspomn?. Wyci?ga? ich z opresji, gdy nabroili po pijaku, podawa? pomocn? d?o? w ró?nych sytuacjach, pi? brudzia, ?ciska? d?onie, klepa? po plecach. I nikt z owych wielkich, powszechnie szanowanych, utytu?owanych, z niekwestionowanym dorobkiem nie krzykn?? szlachetnym g?osem: Precz z naszego towarzystwa, kacie i siepaczu, wynocha za ?wi?tyni my?li i natchmienia, esbecka kreaturo. Przypominam tamte dni w przededniu dezubekizacyjnej ustawy.
Mój rówie?nik, maturzysta z tego samego roku, jeno z Nowodworka, chodzi? do jednej klasy ze Zbigniewem Wassermannem. Obecny minister opu?ci? ich grono w trzeciej licealnej i przeniós? si? do innej szko?y. Kumple twierdz?, ?e posuni?cie by?o celowe - w renomowanej , "jedynce" matury nigdy by nie zda?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki