Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 12 sierpnia


Oslo wita nas pi?kn? s?oneczn? aur?. Jaki instynkt, jakie? to przeczucie kaza?y dawno, dawno temu, gdy o urbanistach i projektantach przestrzeni nikt nie mia? bladego poj?cia, lokowa? siedziby w miejscach strategicznie m?drych, ale tak?e estetycznie trafionych w setk?. U ko?ca rozleg?ego fiordu strze?onego systemem mniejszych i wi?kszych wysp, z rozlokowanymi na tych wyspach bajkowymi domami, z obowi?zkowymi ?ódkami tu? pod oknem, le?y sobie stolica skandynawskiego kraju, czysta, uporz?dkowana, przytulna - lubiana od pierwszego spojrzenia. Cumujemy tu? obok secesyjnego ratusza, zbudowanego z r?cznie formowanych cegie?, s?ynnego z wr?czanej w nim pokojowej Nagrody Nobla. St?d zaczynamy w?drówk?, która jak zawsze w takich razach pozostawia uczucie niedosytu, bo krótki czas zwiedzania pozwala na wra?enia w przys?owiowej pigu?ce. Ale przecie? omiatamy wzrokiem królewskie apartamenty pa?acowe, zmierzaj?c do miejsca niezwyk?ego. To park nazwany imieniem i nazwiskiem Gustawa Vigelanda. Na najwi?kszym w norweskiej stolicy obszarze zieleni, zorganizowanym i utrzymanym wzorcowo zgromadzono ponad 200 rze?b - dzie?o ?ycia pracowitego artysty. Gliniane formy wszystkich postaci zrobi? sam - w metalowych odlewach ju? mu pomagano. A rze?bi? ludzi, i to takich, jakich pan Bóg powo?a? na ?wiat, co w I po?owie ubieg?ego stulecia nie by?o spraw? codzienn?. Nie mia? mistrz Gustaw szcz??liwego ?ycia rodzinnego - rozwiedziony, odseparowany od potomstwa, w?a?nie dzieciakom po?wi?ci? wiele uwagi, pokazuj?c je w przeró?nych pozach, z grymasami na twarzach nie zawsze przyjaznymi. Posta? rozz?oszczonego ch?opca jest tego najlepszym przyk?adem. A reszta, to my w cyklu ?ycia po??czeni w najró?niejszy sposób, spleceni w w?ze?, jaki tylko istoty rozumne potrafi? stworzy?, zmagaj?c si? z losem. Niebywa?e to wra?enie jakby lustrzanego odbicia nas, zastyg?ych w br?zie po?ród drzew i krzewów na nieko?cz?cym si? spacerze. A mnie staremu krakusowi jeszcze taka refleksja przysz?a natychmiast do g?owy. Otó? ?adna z ogl?danych figur nie nosi?a ?ladów wandalizmu, który regularnie demoluje popiersia wielkich Polaków w parku Jordana. Tam nikomu nie przyjdzie do ?ba, by pomalowa? sprayem, utr?ci? nos czy ucho tak dla hecy, po przegranym lub wygranym meczu, po flaszce czy dwóch.
A teraz do korzeni - oczywi?cie norweskich. Mowa o muzeum wikingów. Najwi?ksz? atrakcj? s? trzy doskonale zachowane ?odzie sprzed tysi?ca lat. Budowali je dzielni wojownicy z d?bu bez ?adnych planów, szkiców czy rysunków. P?askodenne ?ajby z charakterystycznie wygi?tym dziobem i ruf? w kszta?t ?ab?dziej szyi, mie?ci?o 30 ch?opa, którzy w razie potrzeby potrafili je przenosi?, by omin?? terenowe przeszkody. P?ywano bowiem po rzekach, fiordach wzd?u? wybrze?y. Nocowali wikingowie na l?dzie, ?eglowali a cz??ciej wios?owali w dzie?. Jak takimi przeciekaj?cymi ?upinami dotarli do Grenlandii, do Nowej Fundlandii, b?d?c de facto pierwszymi odkrywcami Ameryki, ile ofiar wymaga?y te pionierskie eskapady, to ju? tajemnica skryta w mrokach dziejów. Jedno jest pewne - morze mieli we krwi, i to morze jest w Norwegii wszechobecne. Nie na darmo to tutaj urodzi? si? Thor Heyerdahl, który na tratwie zbudowanej z drzewa balsa w 1947 roku ruszy? z gronem kompanów przez Pacyfik. Który z moich rówie?ników nie zaczytywa? si? przygodach Kon-Tiki. Prawie ?wier? wieku pó?niej zbudowa? ?ód? z papirusu, nazwa? j? Ra II i tym razem zaatakowa? Atlantyk. ?eby utrzyma? si? w temacie przygody i odkry?, zwiedzamy jeszcze statek Fram, na którym Nansen bez powodzenia szturmowa? biegun Pó?nocny. W1895 roku dotar? na nartach do miejsca odleg?ego od upragnionego celu o mniej wi?cej 400 kilometrów. To, czego nie uda?o si? dokona? Nansenowi na pó?nocy, zrobi? jego rodak Roald Amundsen na po?udniu. 14 grudnia 1911 roku po tragicznym wy?cigu z brytyjskim polarnikiem Scottem, stan?? jako pierwszy cz?owiek na biegunie po?udniowym. Jego angielski rywal w lodach Antarktydy zosta?, niestety, na zawsze. Ogl?danie Framu tu? po zej?ciu z luksusowego, ogromnego statku, jaki nas wozi, wywo?uje sz.ok prawdziwy i podziw dla herosów, którzy w zimnie, wilgoci, bez radarów, telefonów, radia próbowali dotrze? tam, gdzie jeszcze nikt nie dotar?.
I jeszcze obowi?zkowa przechadzka po Karl Johans Gate, najbardziej ruchliwej i znanej arterii Oslo. Pono? codziennie przechodzi t?dy 100 tysi?cy ludzi. I jeszcze kufel piwa, a wraz z nim toast za Norwegi?, do której koniecznie trzeba b?dzie wróci?. Spotkany przypadkiem wroc?awiak, emigrant stanu wojennego, w?a?ciciel niewielkiej firmy budowlanej powiedzia?: "Panie, tu jest raj na ziemi". Trudno si? z tak? tez? nie zgodzi?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki