Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 26 sierpnia


O mieszka?cach naszego miasta mówi? "centusie". Gorzej - s?ysza?em tak? wersj?: "Czy wiecie, sk?d wzi?li si? krakowianie? To Szkoci wyp?dzeni ze Szkocji za sk?pstwo". Nigdy nie przejmowa?em si? regionalnymi mitami. Przecie? dodaj? spo?eczno?ciom koloru i w niczym nie zaburzaj? rzeczywisto?ci, która wszelkim regu?om przeczy. Nie trzymam si? kurczowo za kiesze?, a powinienem. Po ojcu jestem "lajkonik", ale matczynych korzeni nale?y szuka? w pobli?u Poznania, a to ju? mieszanka oszcz?dno?ciowa numer jeden. Gospodarna Wielkopolska - mawiaj? - sugeruj?c nie tylko porz?dek panuj?cy w tym rejonie (spadek po pruskich zaborcach), tak?e sk?onno?? do ogl?dania grosza zanim si? go pu?ci w handlowy obieg. "Jak powsta? drut aluminiowy?" - pytaj? z?o?liwi. I natychmiast pada odpowied?: "Pojawi? si?, kiedy krakus z poznaniakiem wydzierali sobie z?otówk?". Zadomowiony pod Wawelem, przecie? nosz? w sobie sentyment do stron, gdzie na ziemniaki mówi? pyry, na nogi giry, gdzie g?upi szalony pomys? kwituj? stwierdzeniem "chyba masz co? z g?ow?".
Dzieckiem b?d?c, sp?dza?em wakacje w maj?tku pradziadków. Trudno dzisiaj nazwa? inaczej 50 hektarów i zabudowania gospodarcze w Borowcu, wtedy wiosce po?ród lasów i jezior - dzisiaj modnej, ?eby nie powiedzie? snobistycznej sypialni grodu Lecha. Nieprzewiduj?ca koniunktury rodzina pozby?a si? dawno temu gruntów wartych dzisiaj prawdziw? fortun?. To tak, jakby mie? podobny area? tu? pod Krakowem. Nie zapomn? metalowej balii wype?nionej karpiami z?owionymi w kilka godzin przez wuj? Tadzika. Tam mówi? wuja Ta-dzik, a nie wuj jak u nas. Nie zapomn? zwyczaju wk?adania mas?a do wn?trza jajka na mi?kko, tak by zmiesza?o si? z gor?cym ?ó?tkiem tworz?c zestaw pono? po?ywniej szy - dla nas nieobeznanych z takimi kulinarnymi fanaberiami nie do przyj?cia. Nie zapomn? awantury, jak? zrobili?my z siostr?, gdy rodzice postanowili pojecha? na Targi Pozna?skie, zostawiaj?c nas pod opiek? rodziny. Wtedy pierwszy raz us?ysza?em nazw? b?d?c? dc dzisiaj prawie wizytówk? miasta nad Wart?.
Pó?niej, gdy ju? zaj??em si? estradow? robot?, Pozna? niemal nas przygarn??. Tamtejsze kluby studenckie potrafi?y go?ci? Pod Bud? kilka razy do roku. Ka?dy pobyt oznacza? wiele recitali, a miejsca pod tytu?em "Cicibór", "Nurt", "Wawrzynek", "Eskulap" p?ka?y w szwach, gdy si? tylko pojawiali?my. Nawi?zane wtedy przyja?nie przetrwa?y do dzi?...
Z Grzesiem Turnauem zanucili?my co? o nieprzenoszeniu stolicy do Krakowa. Nie przypuszcza?em pisz?c t? piosenk?, ?e po wielu latach nie tylko nie straci aktualno?ci - przeciwnie - niektóre frazy nabior? si?y i znaczenia w zetkni?ciu z szale?stwem, jakie si? dzieje za oknami. Hymn dwóch krakusów, mimo ?e dzieli ich ca?e pokolenie (zdawa?em matur?, kiedy mój kole?ka przyszed? na ?wiat), chwyci? i wkrótce przyniós? wspóln? ca?o?? pod tytu?em "Pasjans na dwóch". Gitara, fortepian i m?skie g?osy w kameralnej formie, troch? chwilami kabaretowej, próbuj? opisa? nasz? kondycj? pod takim anie innym niebem, tafi? a nie inn? szeroko?ci? geograficzn?. Gadamy i ?piewamy o Rynku, ulicach, bliskich sercu miejscach, ludziach, którzy byli lub s?. Nie na darmo dziadkowie Grzegorza mieszkali o krok od moich rodzinnych pieleszy - oni przy Pawlikowskiego, ja przy Siemiradzkiego. Stefan Turnau - dziennikarz, by? redakcyjnym koleg? mojego taty. Kiedy przybywa?em z ojcem na Wielopole, by towarzyszy? mu w nocnych dy?urach, ?apa? mnie pod ?okcie, podnosi? do góry i mawia?: "mój ty mikroskopku". Zamkn??o si? kó?ko - z wnukiem pana Stefana w regionalnej ojczy?nie mojej matki stan?li?my przed tysi?cznym t?umem, by promowa? nagran? przed rokiem, na ?ywo, w?a?nie w Poznaniu, p?yt? dokumentuj?c? wieloletni? wspóln? artystyczn? podró?. Bo przecie? oprócz niezliczonych, mniejszych i wi?kszych miejsc w kraju, s?uchano nas w Wiedniu i w Londynie, w Rzymie i w Los Angeles. Jaka jest owa p?yta - nie wiem - napisz? recenzenci. Zacytuj? jedynie fragment tekstu, który Grze? pope?ni? tytu?em miniaturowej introdukcji: "Chocia? czas oddali? ich od siebie, zegary w domach mieli podobne. Spotkali si? we w?a?ciwym czasie, gdy dojrzeli do opuszczenia na moment swoich osobnych ram. Wsiedli do auta i ruszyli przed siebie nawet nie po to, by gada?, obaj uwa?aj? bowiem milczenie za wy?sz? form? za?y?o?ci".
A ja dodam tylko, ?e cho? z Krakowa, obaj ch?tnie wydaj? pieni?dze, by cieszy? si? chwil?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki