Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 2 grudnia


Dzienniki" Jaroslawa Iwaszkiewicza wciqgn?ly mnie bez reszty. Jestem fanem wszelkich memuarów, wspo-mnieri, pamiQtników, bo przeno-szq w swiat miniony. Wciqz po-wtarzam, ze nie wykazuj? w ogóle zainteresowania przy-sztosciq, st?d nieustanna awer-sja do wrózb i przepowiedni " z premedytacjq lekcewazQ na przyklad obyczaj lania wo-sku, mimo ze zwi?zany z dniem mojego patrona.
Horoskopy, szklane kule, kar-ty tarota i jasnowidzenia bawiq mnie setnie. Za to wiele bym dal, by zerknqc wstecz, zobaczyc na przyklad Kraków sprzed stu-leci, uslyszec JQzyk, jakim wtedy mówlono, poczuc zapach ulicy, chociaz mniemam do przyjem-nych nie nalezal. Diariusz pa-na na Stawisku pozwala na tak? podróz w czasie. Od pierwszych zapisków czynionych niemal przed wiekiem zazdroszczQ ich autorowi. Los bowiem pozwolil mu obserwowac kilka epok, byc swiadkiem wydarzen niezwy-klych, bliskim znajomym praw-dziwych wielkich naszych cza-sów. Co za rewia talentów, cha-rakterów, poglqdów! Co za tempó zmian! I w tym wszystkim jaki? niewzmszony spokój pisarza przekonanego o szczególnym poslannictwie, granicz?ca ze skrajnym egoizmem pasja twór-cza. Przedziwny rodzaj prywat-nosci, wlasnego zdania na kazdy temat - fakt, popartego rozleglq wiedzq.
Nieslawny flirt z komuni-stycznym rezimem zakoriczony niemal blazenadq, bo pochów-kiem w górniczym mundurze, wynikal z wszechmocnej po-trzeby bycia na swieczniku, w aureoli docenienia za literac-ki wysilek. Swojq drog?, w cza-sach, gdy trwa burzliwa debata na temat obyczajowych swo-bód, gdy rozmaite marsze ko-chajgcych inaczej przetaczaj? si? przez kraj, gdy co chwil? ten i ów z panteonu czy swiecznika przyznaje si? do homoseksuali-zmu, zapewniaj?c sobie natych-miast miejsce w kolorowych pi-smach, taka deklaracja z ust Ja-roslawa L, a przeciez we wspo-mnianej lekturze pada wielo-krotnie, brzmi dosc zwyczajnie. A moze gdyby zyl, poczulby ulgQ? Jedno jest pewne - to ka-wal swietnej literatury, moim
zdaniem lepszej, niz obowiqz-kowe dziela tego autóra, jaki? kazano nam przyswajac w szkole.
Na zmian? si?gam po glosny juz tqm Dawkinsa ?B?g urojo-ny". Swietna, dowcipna ksi?zka ~ rozlegly,.podparty bogatq bibliográfia traktat. Wierz?cych z drogi wiary na pewno nie za-wróci - ateistów utwierdzi w pogl?dach. Ale co istotne, próbuje udowodnic rzecz nie-zwykle wazn?, a czQsto zapo-minan?. Obronic mianowicie tezQ, ze czlowiek niewierz?cy moze byc jednostk? moralnq, uczciwq i prawq. Próbuje to wy-spiewac za pomoc? nast?pujq-cej piosenki:
Lekcja religii
Nie brakuje mi sih/ do tánca
I szalon? pomysly mam w glowie
I w kieszeni nie noszq ró-?anca
Chociaz róze uvoielhiam - nie powiem.
Nie brakuje mi wiatru we wlosach
I slownictwo przewaznie mam szewskie
Ale przeciez doceniq niebiosa
Jesli chociaz sq troch? nie-bieskie.
Ref.:
Ze choc zapomnial dawno swiat
Na czym polega slowo brat
To ja pami?tam.
1 jesli nawet licho spi
To zawsz? mu uchylq drzwi
Nie tylko w swiqta.
Ze choc zwariowal dawno swiat
I coraz czqsciej bratu brat
Szykuje kul?.
To w moim oknie plomien drzy
I sciganego u swych drzwi
Zawsze przytul?.
Kaznodziejów omijam z daleka
Choc w kosciolach oglqdam obrazy
Ceni? talent i mqdrosc czlo-wieka
I nie ufamfacetom bez skazy.
Bo religia rumiany kolego To nie taca i rewia pacierzy Tojest wiara w kazdego
blizniego
I nadzieja, ze on tez tak
wierzy.
Ref.:
Ze choc zapomnial dawno swiat...



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki