Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Nidziela, 13 stycznia


Wcze?nie opanowa?em sztuk? czytania. Wcze?nie zatem zdj^em z rodziców obowi?zek odkrywania ?wiata bajek, wierszyków rozmaityc?i, obja?niania ilustracji. Te ukochane przetrwa?y na pó?kacti powi?kszaj?c i tak za du?? bibliotek?. Niedawno wróci?em do ksi??ek dzieci?stwa. Zaproszony do klubu Rotunda, by z okazji kwesty na rzecz Wielkiej Orkiestry ?wi?tecznej Pomocy poczyta? milusi?skim, si?gn??em po zapomniane lektury. W?a?nie le?y przede mn? cieniutki, ?ó?ty zeszycik zatytu?owany ?Kot w butach". Wierszowana opowiastka wysz?a spod pióra krakowskiego literata Witolda Zechentera, który umie?ci? wewn?trz tak? dedykacj?: Andrzejkowi Sikorowskiemu - bez okazji. Ale najwi?ksze wra?enie robi data wpisu -13 marca 1952. Czyli tomik stoi na domowym regale znacznie ponad pó? wieku! S?siadk? z tego samego pi?tra kamienicy przy Siemiradzkiego by?a Maria Niklewiczo-wa. Autorka wielu ksi??ek dla m?odzie?y, tak?e zbiorów bajek. Pami?tam siwow?os? dam? s?usznej postury, gdy z pob?a?liwym u?miechem cz?stowa?a nas ?akociami. Tak chyba w?a?nie wyobra?a?em sobie dobr? wró?k?. Zawsze ?agodn?, wyrozumia??, inn? ni? cz?sto zniecierpliwieni i zabiegani rodziciele. Po prostu zapomina?em, ?e pani Maria by?a skazana na nas raz na jaki? czas przez kilkana?cie minut s?siedzkiej wizyty - mama z ojcem, za? bez przerwy. A potem czyta?em ju? swojej córce, mimo ?e nale?y do pokolenia, które od najwcze?niejszych chwU obcuje z niezwykle urozmaiconym przekazem informacji. Mog?a wi?c Maja s?ucha? bajek w interpretacji taty ?ub zobaczy? je na ekranie telewizora, wreszcie odtworzy? z p?yt gramofonowych. Do Rotundy zanios?em Jana Brzechw? i Juliana Tuwima ~ mistrzów gatunku, niestarzej?ce si?, dowcipne, wirtuozerslde j?zykowo, nadto jeszcze pouczaj?ce miniaturki zwie?czone niekiedy pi?trowym morsi?em. Dzisiaj nikt ju? tak nie sk?ada rymów, a szkoda. Szkoda tak?e, ?e akcja z udzia?em znanych lo-akowskich artystów, oraz ludzi nauld zgromadzi?a znikom? widowni?. Nie jestem fanem rzecznika praw obywatelskich i nie chodzi o instjlucj?, tylko szefa. Dra?ni mnie jego nieskazitelno??, kr?-g?o?? wyg?aszanych fraz, niezm?cony spokój w ka?dej sytuacji, nasuwaj?ce podejrzenie, ?e to rodzaj pozy, ka??ce wietrzy? w takim zachowaniu jak?? nieprawd?. Ale stan??em na-tyc?imiast po tej samej stronie barykady, co pan Kochanowski, gdy napadni?to go, Ijo ?mia? uzna? prezenty wr?czane lekarzom za rzecz zwyczajn?, normaln?, oczywist?. Wreszcie kto? przemówi? g?osem zdrowego rozs?dku. Jak?e do diab?a mamy wyrazi? wdzi?czno?? za uleczenie, uratowanie ?ycia, unikni?cie kalectwa czy innych dolegliwych plag, je?li nie przez podarunek? Nie ?apówk? maj?c? za?atwi? lepsze traktowanie, omini?cie kolejki itp., tylko najbardziej oczywist? materialn? ch?? podzielenia si? rado?ci? z odzyskanego zdrowia. Ale rzecznik poszed? tym razem na ca?o??. Jaki z?y duch podszep-n?? mu tekst o antysemityzmie Polaków wyssanym z mlekiem matki? 1 jaki chochlik podpowiada pisz?cemu te s?owa, by ów s?d rozszerzy?? Nosz? w sobie bowiem g??bokie przekonanie, ?e jeste?my spo?ecze?stwem dotkni?tym patologiczn? ksenofobi?, nieto-lerancyjnym dla wszelkiej inno?ci, niech?tnym wszystkiemu co wyrasta ponad siermi??n? przeci?tno??. Z takim samym zapa?em pogonimy ?yda, jak i peda?a, tak samo z?ym spojrzeniem obrzucimy pann? z dzieckiem, jak inwalid? na wózku. Chcecie przyk?adów? Oto wybitnie uzdolniona absolwentka UJ bez skutku szuka posady w szkole, bo ma k?opoty z chodzeniem o w?asnych si?ach. Oto ankieta, wedle której znacznie mniejszym zaufaniem darzymy fachowców o innym kolorze skóry. Wytkn?? nam te przywary oznacza natyclimiastow? awantur?. Janusza Kochanowskiego pytano, czy zamierza poda? si? do dymisji. Podpad? na ca?ego.
Wszystkim zacietrzewionym przekonanym o naszej za?ciankowej, ?wi?tej racji dedykuj? przyjazny, m?dry wierszyk ?yda Tuwima.
Murzynek Bambo w Afryce mieszka
Czarn? ma skór? ten nasz kole?ka....
Niech b?dzie kole?ka chocia?, skoro nie brat._



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki