Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 9 marca


W ?rodku nocy l?dujemy w Madrasie. Tu? po opuszczeniu hali lotniczego portu oblepia nas, niczym kompres, wilgotny upa?, który kocham zw?aszcza podczas zimy Wypatrujemy tabliczki z moim nazwiskiem i wreszcie pojawia si? trzymana przez u?miechni?tego tubylca, a na kartoniku wykaligrafowane: Sikowski. Taksówka ma nas przewie?? do oddalonej o 50 km rybackiej osady Malla-puram. Wehiku? podobny do starego moskwicza nosi dumn? nazw? Ambasador i jest bodaj najpopularniejszym samochodem w Indiach.
Nowoczesnych sylwetek na prowincji prawie si? nie widuje. Króluj? trzyk(rfowe riksze, motocykle i rowery. Lewostronny ruch - spadek po angielskich kolonialistach - odliywa si? na zasadach trudnych do poj?cia. Nie ma ?adnych znaków drogowych, wszyscy tr?bi? i po prostu jad?. W nieprawdopodobnym tumulcie, zgie?ku, w tumanach kurzu, na drogach o kiepskiej nawierzc?mi przypomina to walk? o przetrwanie i wymaga niebywa?ej ekwilibry-styki. Uzyskanie ?redniej lepszej ni? 40 km na godzin? graniczy z cudem. Killta lat temu odwiedzi?em Sri Lank?, wi?c koloryt tych rejonów nie j^t mi c^iem obcy, a?e mimo wszj^tko trudno nie podlega? przedziwnej mieszaninie uczu? wywdanej zderzeniem z ca?kiem innym ?wiatem. ?wiatem pi?lcnych krajobrazów urzekaj?cej egzotyki i ?wiatem kolorowej przyrody i brudnoszarej n?dzy, ?wiatem wonnych kadzid^ w ?wi?tyniach i trudnego cz?sto do zniesienia fetoru w dowolnych miejscach. Sterty ?mieci, slamsy, ?pi?cy pokotem ludzie zawini?ci szczelnie w szmaty lub papiery, spaceruj?ce wsz?dzie byd?o domowe rdkogo nie dziwi?. Na ulicy, na kaw^ku folii w pobli?u cuchn?cego wychodka trwa biesiada gromady kobiet z ma?ymi dzieciakami, wokó? spaceruj? wychudzone i wy?enia?e psy, obok facet sprzedaje kaw? i herbat?, notabene bardzo smaczn?, a?e gdyby?cie zobaczyli w czym iriucze kubki po ich u?yciu - zgroza! Mnóstwo przek?sek robionych na pr?dce i pakowanych do gazety lub kartki wyrwane z zakurzonej ksi??ki. Bardzo popularny sok z trzciny cukrowej wygniatany przez urz?dzenie podobne do prymitywnego m^la kusi i przera?a jednocze?nie rojem much pas?cych si? na wyttocz?tach. Nauczeni do?wiadczeniem wieziemy spore zapasy alkoholu, bo szczepienia to jedno, a klasyczna dezynfekcja po ka?dym posi?ku ju? wiele razy pozwoli?a unilai?? ?o??dkowych k?opotów. Jedzenie rozczarowuje. Jest monotonne i w porównaniu z chi?szczyzn? czy na przyk?ad z kuchni? tajsk? jawi si? nieciekawie. Po?eramy za to sporo owoców z malutkimi wy?mienitymi bananami na czele. No i nad morzem jego dary, cho? krewetki, homary czy ryby przyrz?dzaj? ca?kiem bez fantazji. Wspomniana rybacka wioska wpisana do ?wiatowego rejestru zabytków z powodu prastarych kamiennych ?wi?ty? daje wytchnienie senn? atmosfer? prowincji i o?ywcz? bryz? od oceanu, a?e te? utwierdza w g??bokim przekonaniu, ?e moje poznawanie obcych ?ffain to nie relikty przesz?o?ci, tylko ludzie, widoki, jedzenie, picie, obyczaje, ? tak ju? b?dzie do ko?ca pobytu. Zbyt s?abo znam znaczenie i hierarchi? religijnych symboli, by odró?nia? i w?a?ciwie ocenia? kolejne wcielenia tutejszych twgów - po pewnym czasie wszystko staje si? do siebie podobne i nie wiem, czy sfotografowany portal lub kopu?a nale?y do kompleksu w tej czy innej miejscowo?ci. Na dodatek pora?a mnie 1 Irytuje niebywa?a arogancja wobec przesz?o?ci pozwalaj?ca dowokiy otwór drzwiowy czy okienny jakiej? fantastycznej budowli zatka? wspó?czesn? obrzydliw? krat? z ?a?cuchem i k?ódk?, wpakowa? obok modlitewnej niszy elektroniczny zegar lub zwie?czy? zachwycaj?cy dach jarzeniow? lamp?. Obowi?zek zdejmowania butów rozumiem i szanuj?, ale zwa?y ?mieci tu? obok ?wi?tych miejsc ju? nie. A s? wszechobecne. Tak jak spluwaj?cy co chwil? autochtoni. Wynaj?tym terenowym samochodem z mi?ym, lecz ma?o steryhiym kierowc? przejechali?my w tym kraju ponad 1000 km. I zawsze wra?enia by?y podobne. Odczucie jakiej? powszechnej dewastacji wszystkiego, co tej dewastacji ulec mo?e. Zobaczy? to trzeba koniecznie - czy szybko tu wraca?, to ju? ca?kiem inna kwestia. A za tydzie? dalszy ci^ tych mieszanych wra?e?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki