Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 23 marca


Bombaj - moloch, którego populacja to pcrfowa ludno?ci Polski. Droga z lotniska do centrum, gdzie mieszkamy, nie nastraja najlepiej. Wiedzie przez ocean byle jakicli domów, ruder, bud skleconych napr?dce, przykrytych byle czym z praniem susz?cym si? wsz?dzie i nasi?kaj?cym spalinami milionów motocykli i przedpotopowych samochodów. Nasza ?ólto-czarna taksówka z prastarym taksometrem umieszczonjmi na zewn?trz kabiny, tr?bi?c bez chwili wytchnienia przebija si? przez niewiarygodny g?szcz pojazdów poobijanych, zdekompletowanych, je?d??cych na s?owo honoru. Przestrzegano nas, by dopilnowa? z?amania licznika, ale jego kazanie i tak po dotarciu do celu ulega weryfikacji na podstawie jakiej? tajemniczej tabelki. Swoj? drog?, co si? dzieje z urz?dzeniem podczas pory monsunowej, gdy lej? na? pewnie strumienie deszczu? Mieszkamy w ?rodku miasta S?u?ba hotelowa, jak zwykle, daje popis umiej?tno?ci wydzierania napiwków. P?ac? facetowi, który wniós? walizk? do pokoju, ale stwierdzamy, ?e maszyneria nap?dzaj?ca klimatyzacj? pracuje zbyt g?o?no. Id? wi?c do recepcji, by zmieni? numer, a gdy dostaj? nowy klucz, ju? sam przemieszczam baga?, zw?aszcza ?e to zaledwie kilka metrów obok. Nie doceni?em dziarskiego boja, który wbieg? natychmiast do pomieszczenia i nie maj?c ju? nic do przeniesienia, piecz?owicie zacz?? ustawia? pod ?cian? nieszcz?sny pakunek, by jeszcze raz za?apa? si? na datek. Z okna widzimy dworzec kolejowy Vikto-rii, pi?kny okaza?y neogotycki gmach, zbudowany przez Anglików w 1888 roku, omy?kowo cz?sto brany za pal?c lub katedr? ze wzgl?du na architektoniczny przepych niezUczonych wie?yczek, kopu?, arkad, wykuszów. Hol kasowy to prawdziwe dzie?o sztuki - szkoda jedynie, ?e witra?e w wielu miejscach zas?aniaj? jakie? brudne papie-
ry czy dykty. Kolomj.,^^1 ^?Jta-wili imponuj?cy urbanistyczny spadek - ca?e ft-E^menty starego Bombaju przypominaj? Ijon-i dyn, szczegóhiie dzielnica uniwersytecka, s?d, ratusz czy poczta. Nazwiska wyspiarzy wci?? pojawiaj? si? przy okazji zwiedzania kolejnych zabytków. D?ugo gapi? si? na p?askorze?by zdobi?ce targ warzywny, wykona? je nie kto inny tylko ojciec Rudyarda Kiplinga - tego od ?Ksi?gi d?ungli". Gdyby tylko nie zas?ania?a ich prawie sterta cuchn?cych odpadków!
Obejrza?em zdj?cia z podró?y i uderzy?a mnie jedna rzecz. Niemal wsz?dzie urod? fasad demoluj? jakie? druty, przewody sk??bione obrzydliwie, ur?gaj?ce estetyce. S?ynne wrota Indii przypommaj?ce nieco ?uk triumfalny w Pary?u nie robi? ju? na mnie specjalnego wra?enia. Mam oczywi?cie obowi?zkow?, pami?tkow? fotk? dla udokumentowania pobytu w miejscu, gdzie w 1911 roku witano króla Jerzego V. Ciekawostk? jest fakt, ?e w pot??nym imperium zdarz^ si? wpadki i niedoróbki - monarcha obejrz? kartonow? atrap? czego?, co dopiero kilkana?cie lat pó?niej przybra?o obecn? bazaltow? form?. Tu? obok rozlokowa? si? luksusowy i doskonale prosperuj?cy hotel Taj Mahal, wzniesiony przez parsyjskiego przemys?owca o swojsko brzmi?cym nazwisku Tata. Ura?ona duma cz?sto bywa powodem niewiarygodnych wysi?ków. Otó? pan Tata nie zosta? wpuszczony do przeznaczonego wy??cznie dla bia?ych hotelu Watsona. Rozgoryczony, postanowi? stworzy? co? w?asnego, co? co przepychem zadziwi i wprawi w zachwyt. Przedsi?wzi?cie powiod?o si? i obecnie wspomniany Taj Mahal kwitnie, gdy tymczasem konkurencja popad?a w ruin?. Uciekamy przed upa?em do popularnej niezwykle w?ród turystów z ca?ego ?wiata knajpy Leopold. Miejscowych prawie tu nie wida?, rozbrzmiewa wieloj?zyczny gwar, serwuj? killta gatunków piwa i przyzwoite jedzenie. Tak czy siak, t?sknota za schabowym ka?e wci?? gada? o kawa?ku wieprzowiny, nawet przy egzotycznych potrawach.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki