Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Poniedzia?ek Wielkanocny, 13 kwietnia


?wi?ta przed?u?y?y moje cotygodniowe zapiski o jeden dzie?. A by? to prawdziwie wielki tydzie?. W czwartek trzasn??o 18 lat mojej córce. I nagle konstatuj?, ?e jestem ojcem pe?noletniej niewiasty, ?e nie mam poj?cia, kiedy to si? sta?o, ?e ten dzieciuch b?dzie mia? w torebce dowód osobisty i przeró?ne prawa, ale te? obowi?zki, jakich ciel?ca m?odo?? nie zna. I ?e nie mog? nawet wypi? z jubilatk? z tej okazji, bo przejawia stanowcz? abstynencj? alkoholow? czasem my?l?, czy to aby moje dziecko.

A w Wielki Pi?tek ruszyli?my z rodzin? do Pragi. Tyle o niej s?ysza?em, tyle razy mija?em obwodnic? jad?c do Niemiec, wreszcie postanowi?em zobaczy?. Przesz?a naj?mielsze oczekiwania. Uwa?am, ?e jest najpi?kniejszym miastem, jakie widzia?em, a widzia?em wiele. Ale po kolei. Przekraczamy granic? w Cieszynie i wygodnymi, szerokimi drogami szybkiego ruchu mkniemy do celu. Czesi buduj? szlaki komunikacyjne z zapa?em i w imponuj?cym tempie. Pobyt w hotelu króciutki, tylko by zostawi? rzeczy i od razu na Stare Miasto.
Siedzimy przy piwie pod pomnikiem reformatora Jana Husa, opodal Ratusza ze s?ynnym zegarem Orloj. O pe?nych godzinach rozlegaj? si? d?wi?ki dzwonów i dzwoneczków, ko?atek i kurantów, a przed nami defiluj? aposto?owie. T?um turystów, w?ród których rej wodz? W?osi, fotografuje i filmuje to przedstawienie. Umówili?my si? tutaj ze starym krakowskim znajomym, teraz pracownikiem naszej ambasady, Andrzejem Kneiflem. Przybywa z ma??onk? i uwo?? nas na spacer po mie?cie. ?azimy po okolicznych wzgórzach, z których rozpo?ciera si? osza?amiaj?ca panorama grodu nad We?taw?. Osobn? spraw? jest o?wietlenie zabytków. Nie szcz?dzi si? w Pradze kilowatów, dodaje blasku i efektów w postaci t?umów zwiedzaj?cych mo?na tylko pozazdro?ci?.

Sobota up?ywa na bieganiu. Wyszehrad ze ska?? spadaj?c? do We?tawy, gdzie Libusza, matka rodu Przemy?lidów, przepowiada?a miastu wielko??, potem Hradczany, potem most Karola, potem rajd po piwiarniach. Wi?c "Pod Z?otym Tygrysem", gdzie co wtorek zasiada? Hrabal, wi?c "U Fleku", gdzie wa?? i sprzedaj? najstarsze pono? praskie piwo. Ciemne wy?mienite, do tego kieliszek beherowki - zio?owej nalewki. I cudowna, pe?na oburzenia odpowied? kelnera, gdy ponaglam podanie kufla. "Co pan my?li, ?e my to z kibla nabieramy, to si? musi nala? porz?dnie i usta?, ?eby mia?o smak". Powia?o Haszkiem. Ale nazajutrz, po pysznym ?wi?tecznym ?niadaniu u wspomnianych, go?cinnych pa?stwa Kneiflów i wycieczce do Karlsztejnu, gdzie malowniczy zamek Karola IV i po drobnych zakupach (wszak Czechy to ojczyzna kryszta?owych wyrobów), wieczór ju? ca?kiem Haszkowy. Bo sp?dzamy go z wnukiem s?awnego pisarza, Ryszardem Haszkiem, poznanym wcze?niej w Krakowie za spraw? Leszka Mazana. Ten ostatni narai? mi zreszt? ca?y pobyt. Serdeczne dzi?ki!
Przy budziejowickim piwie rozmawiamy z potomkiem twórcy dzielnego wojaka Szwejka o wszystkim. O naszych j?zykach, ró?nych przecie?, ale pozwalaj?cych si? dogada? bez problemu, o urodzie rodzinnych miast, o polityce, o jedzeniu i piciu, tak?e o muzyce rozrywkowej. Okazuje si?, ?e znany dawno temu w Polsce piosenkarz Karel Gott dalej ?piewa i jest bardzo popularny. I jeszcze jedna próbka czeskiego humoru. Na moje pytanie o tamtejsz? nazw? telefonu komórkowego, pada odpowied? "mobil". Ale zaraz potem pan Haszek dodaje, my na to mówimy "debil". Najedzeni gulaszem z knedliczkami, parówkami z kapust?, napici przeró?nymi gatunkami piwa, z ?alem, ?e w domu takiego nie u?wiadczysz, z dedykacj? na dziadkowej powie?ci, wracamy do domu zauroczeni Prag?, z mocnym postanowieniem powrotu do miejsca dziwnie bliskiego. Blisko?ci? s?owia?skiej rasy, austriackiego zaboru i ludzkiej wra?liwo?ci na to, co ?adne.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki