Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 13 kwietnia


Olimpiada - przeniesione ze staro?ytno?ci ?wi?to pojednania w celu szlachetnej rywalizacji, dawno ju? utraci?o swoj? istot?. Jest obecnie ogromnym spektaklem, czym? w rodzaju show, prezentacj? si?y i zamo?no?ci gospodarzy igrzysk, festiwalem firm zarabiaj?cych krocie na wszystkim, co ze sportem zwi?zane, tak?e powa?nym interesem dla samych zawodników. Jest ponadto - i to boli najbardziej - elementem politycznej rozgrywki, kart? przetargow? dla wielu, którzy lekcewa?? ideologi? czystej gry. MKOl pope?nia ogromny b??d poddaj?c si? presji wielkich. Przyznanie organizacji olimpiady Chinom, gdzie publicznie traci si? ludzi, zakrawa na ironi?, ale skoro ju? t? gaf? pope?niono, to przys?owiow? ?ab? trzeba jako?.zje??. Protesty nie zdadz? si? na nic, a ewentualny bojkot sierpniowych zmaga? niczego nie za?atwi - przeciwnie b?dzie niemal wyrokiem dla dzielnych Tybeta?czyków, których bezwzgl?dne prawie dwumiliardowe imperium zetrze na proszek.
Historia odnotowuje traum? Monachium, gdzie ekstremi?ci palesty?scy postanowili odegra? si? na Bogu ducha winnych izraelskich sportowcach. Pami?tam ?wietnie zdekompletowan?, je?li chodzi o uczestników, Moskw? z 1980 roku i s?ynny gest Kozakiewicza. By? niczym innym ni? pokazaniem tak zwanego "wa?a" Wielkiemu Bratu, na co w ?aden inny sposób nie mogli?my si? zdoby?. Pami?tam Los Angeles pozbawione emocji, bowiem tak?e bez wielu atletów, jakim przynale?no?? pa?stwowa uniemo?liwi?a start.
Ameryka - ?wiatowy ?andarm - obro?ca demokratycznych swobód, uwik?ana w niezliczone interwencje, n?kana powa?nym kryzysem gospodarczym, tym razem nie pogrozi palcem sko?nookie-mu molochowi, gdy ten przyznaje si? do bilionowych rezerw dolarowych, których wpuszczenie na rynek oznacza?oby kl?sk? Jankesów. Wspó?czesno?? uczy nas wci??, ?e dawne kanony maj? ju? tylko walor literacki, ?e wszystko ulega ca?kowitym przewarto?ciowaniom, trac?c pierwotny zamys?. Nie zmienia si? jedynie prawo silniejszego, który dyktuje warunki i ma w nosie wszelkie obiekcje. To prawo funkcjonuje tak?e na boisku, bie?ni, na p?ywalni lub korcie tenisowym. Z jedn? wszak istotn? ró?nic?. Mistrz medalista odbiera nale?ne ho?dy, ale nigdy nie pokusi si? o zaw?aszczenie przeciwnika b?d? upokorzenie go. Dlatego obrzydliw? polityk? i wci?? w miar? przystojny sport nale?y od siebie za wszelk? cen? oddzieli?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki