Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 26 kwietnia


Od czwartku by?em poza domem, wi?c teraz rozkoszuj? si? siedzeniem na drewnianej ?awie i obserwowaniem przyrody nadrabiaj?cej zaleg?o?ci. Ro?nie wszystko i kwitnie w zawrotnym tempie. Pachnie migda?owiec, pachn? drzewka owocowe, jest cudownie.

Wróci?em z dalekiej trasy, któr? rozpocz?li?my w Lublinie. Zaprosili nas studenci KUL-u na swoje wiosenne ?wi?to pod nazw? "Kulturalia". Przez 6 dni odbywaj? si? wi?c przeró?ne imprezy - wyk?ady, spotkania, seminaria, koncerty, by bra? ?akowska mog?a lepiej us?ysze?, co w kulturalnej trawie piszczy. Nazwiska zaproszonych go?ci gwarantuj?, ?e piszczenie mo?e by? ca?kiem dono?ne i warto?ciowe. Mi?o by?o przygl?da? si? ludziom, dla których zabawa to nie tylko ochryp?e rz??enie dyskotekowych przebojów. Tak?e nie maskarada, w jakiej trzeba uci?? nogawk? spodni lub przebra? si? za bab?, bo to najwi?ksze jaja.

Skoro mowa o przebiera?cach, to odnios?em wra?enie, ?e komu? pomyli?y si? kolory, gdy ubiera? nasz? pi?karsk? reprezentacj? na mecz z Chorwatami. Pomijam fakt, ?e kurtuazja wobec go?ci, jakimi byli?my w Osjeku, powinna dawa? nam pierwsze?stwo wyboru strojów, ale skoro t? grzeczno?? zlekcewa?ono i gospodarze wybiegli w narodowych bia?o-czerwonych szachownicach, to kompletn? bzdur? by?o wdziewanie przez Polaków niebieskich koszulek. Nie jestem przesadnym fanatykiem barw krajowych, ale przecie? kolory kostiumów to dowód jakiej? to?samo?ci. Je?li si? myl?, to niech rodacy biegaj? po murawie w barwach Kamerunu albo Togo.

W Lublinie od?piewali?my sto lat naszemu akustykowi, Wojtkowi Krawczykowi, który we w?asne imieniny siedzia? za "ga?ami" i cierpliwie który? ju? raz z rz?du ws?uchiwa? si? w nasze pienia. Dzi?ki, Wojtek!

Potem pod??yli?my do ?om?y. Po imprezie towarzyskie spotkanie ze ?piewakami operowymi, którzy te? przyjechali tu na wyst?py, a tego dnia próbowali w katedrze oratoryjny repertuar. Przemili ci ludzie daj? si? namówi? na minikoncercik przy stole biesiadnym i nagle rozlegaj? si? d?wi?ki s?ynnej arii Sko?uby ze "Strasznego dworu". Oper? Moniuszki znam niemal na pami??, a Tomek - m?ody bas - daje jeszcze próbk? komicznego aktorstwa. Potem Ania - sopran koloraturowy - wykonuje pie?? w?osk?, pi?knie to brzmi i niecodziennie, gdy artysta jest na wyci?gni?cie r?ki. Wracaj?c do "Strasznego dworu", to wspania?e dzie?o, nie gorsze, moim zdaniem, ni? najwi?ksze dokonania Rossiniego czy Verdiego. Gdyby nasz kompozytor urodzi? si? np. w Italii, grano by go w ca?ym wielkim ?wiecie.

Dwoma spotkaniami z publiczno?ci? w Teatrze Muzycznym w Gdyni wie?czymy ca?? tur?. Widownia wspania?a, jak wsz?dzie tam, gdzie instytucja kulturalna (w tym przypadku wspomniany teatr) ma swoj? mark? i znaczenie. Ko?czymy pó?no, zbyt pó?no, by my?le? o spacerze po pla?y, a szkoda. Przed nami d?uga droga do domu. Docieram na niedzielny obiad, na deser mi?a przesy?ka z Kazimierza Dolnego. To Janek Wo?ek przys?a? swoj? ksi??eczk? "Zak?ad dla normalnych". Smacznie wyda? teksty piosenek, które od lat pisze, a ?e jest przy okazji malarzem, co si? zowie, ca?o?? oprawi? tak, ?e tomik jest ma?ym bibelocikiem. Ale najwa?niejsze s?owa w ?rodku. Inteligentne rymowanie, którego mniej z ka?dym dniem, a które tak mi bliskie.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki