Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 30 listopada


Chi?skie molochy pora?aj? ogromem, zachwycaj? ?mia?ymi rozwi?zaniami architektonicznymi, mami? feeri? ?wiate?, ale przecie? s? do siebie i innych wielkich miast ?wiata podobne. Panorama z najwy?szego miejsca widokowego - telewizyjnej wie?y w Szanghaju znajduj?cej si? 367 metrów nad ziemi?, czyli znacznie wy?ej ni? czubek metalowej konstrukcji Eiffla w Pary?u, zatem owa panorama to ocean szk?a i stali, jaki mo?na ujrze? w Chicago, Toronto, Sydney. Inna rzecz, ?e wspomniany Szanghaj szykuje si? do presti?owej wystawy Expo i zrobi wszystko, by przybyszów rzuci? na kolana. Na razie ?ciany metra zdobi? kolorowe wielkie zdj?cia projektów pawilonów ró?nych krajów, po?ród których polski wyró?nia si? pomys?owo?ci? i estetyk?. Ale my uciekamy od urbanistycznej rzeczywisto?ci do miejscowo?ci Guilin, czyli Lasu S?odkiej Oliwki, bo tak brzmi w przek?adzie jej nazwa. Kilkaset tysi?cy zaledwie mieszka?ców, s?owem male?stwo zbudowane w?ród krasowych wzgórz, wyrastaj?cych pojedynczo jak grzyby w?ród ludzkich domostw. Mierz? oko?o 200 metrów i porasta je ziele?. Te przedziwne, malownicze formacje utworzone przed milionami lat przez morze s? prawdziw? atrakcj? turystyczn?, a rejs rzek? Li w?ród turkusowych, seledynowych, zgni?ozielonych kopców zapada g??boko w pami??. P?yniemy kryt? bark? z grup? Francuzów i Irlandczyków, cz?stuj? nas ja?minow? herbat? i ciep?ym posi?kiem, do naszej burty co chwil? przyklejaj? si? w?skie tratewki tubylców, którzy jedn? r?k? cumuj? swoje w?t?e, chybotliwe pojazdy, drug? wyjmuj?c w biegu jakie? pami?tkowe drobiazgi, by je upchn?? za kilka groszy. Okolica, co niecz?ste, jest zamo?na, bo zwiedzaj?cy zostawiaj? tu sporo pieni?dzy, a urzeczeni widokami ch?tnie zostaj?. ?wiadczy o tym spora ilo?? mieszanych ma??e?stw. Po sko?czonej wycieczce spacerujemy po Gnili nie i mo?emy przekona? si? na w?asnej skórze, ?e Chi?czycy nauk? j?zyków traktuj? powa?nie i szukaj? okazji, by pokonwersowa?. Zaczepieni na ulicy przez miejscowego nauczyciela musimy odpowiedzie? na standardowe pytania: sk?d, na jak d?ugo, w jakim celu, by w ko?cu zamieni? si? w s?uch, bo go?? mia? potrzeb? gadania. Zajmowa? si? angielskim i plastyk?, zatem po chwili ju? wyl?dowali?my w galerii sztuki, gdzie zachwyt wzbudza?y przepi?kne grafiki, a?urowe widoczki okolic, misterne scenki rodzajowe rysowane atramentem i tuszem na papierze ry?owym, naklejane potem na jedwab, opatrzone ceramicznym wa?kiem, na który obraz mo?na nawin??. Rozpocz??y si? targi na ?mier? i ?ycie. Jedna z prac tak dalece wpad?a nam w oko, ?e postanowili?my naby? j? za wszelk? cen?. Szkopu? polega? na tym, ?e posiadane ?rodki nie mog?y sprosta? proponowanej wyj?ciowej, co tu du?o gada?-wysokiej. Zagrali?my vabank, opró?niaj?c wszystkie kieszenie, by zgromadzi? w efekcie jedn? trzeci? ??danej sumy. Rozpocz??y si? telefony do autora malowid?a, który w ko?cu zgodzi? si? na nasze warunki. Rybak znad rzeki Li stoi zatem teraz ty?em do pisz?cego powy?sze s?owa, a przez ga??zki s?odkiej oliwki prze?wituj? bajkowe wzgórza, bez których pejza? po?udniowo-zachodnich Chin trudno sobie wyobrazi?. Czy ust?pi? drapaczom chmur? Oby nigdy.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki