Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 29 marca


Zaproszono mnie na spotkanie ze studentami Uniwersytetu Trzeciego Wieku i zaproponowano rozmow? o to?samo?ci, rodzinie, miejscu na ziemi. Kiedy znalaz?em si? w auli Collegium Novum i zasiad?em na jednym z krzese?, zajmowanych zazwyczaj przez czcigodne profesorskie cia?a zacnej uczelni, poczu?em trem?. Bo przecie? do?? wcze?nie da?em si? uwie?? podkasanej muzie i zaniecha?em stara?, by obroni? prac? magisterk? ko?cz?c studia ze zdanymi wszystkimi egzaminami, ale bez tytu?u magistra. Tym samym nowelistyka Gabrieli Zapolskiej nie doczeka?a si? kolejnego omówienia, interpretacji, analizy, co wcale jej nie zaszkodzi?o. Ale wracam do dyskusji. Rozpocz?? j? mój starszy kolega filolog, profesor Aleksander Fiut, krótkim wyk?adem próbuj?cym przy pomocy literackich przyk?adów zilustrowa? problem poczucia przynale?no?ci do nacji, kr?gu kulturowego, systemu warto?ci. Potem musia?em odnie?? si? do sformu?owania ?mój Kraków? i kolejny raz odrzuca?em etykiet? dy?urnego Krakusa, jak? wci?? mi przyklejaj?. Doceniam urok, klimat i atmosfer? rodzinnego miasta, ale przecie? wci?? podkre?lam, ?e metryka urodzenia tutaj nie daje automatycznie patentu artystycznego, nie czyni poet?, malarzem, muzykiem. Piosenki, które pisz? powsta?yby pewnie, gdybym ujrza? ?wiat?o dzienne i mieszka? w Poznaniu, Bia?ymstoku czy Gda?sku. A potem ju? w kameralnym gronie gwarzyli?my o mediach, ich niebywa?ej komercjalizacji i p?yn?cych z tego faktu zagro?eniach, s?owem o wszystkim tym, co w naszej wspó?czesno?ci bolesne. Sporo czasu zaj??y dywagacje na temat pauperyzacji j?zyka ojczystego podlegaj?cego bezlitosnemu za?miecaniu, nieustaj?cej kastracji, wynikaj?cej z coraz bardziej popularnych form porozumiewania si?. Sms-y, poczta internetowa d??? do skrótu za wszelk? cen?, oszcz?dzaj? czas, ale przecie? doprowadzi?y do ca?kowitego upadku sztuki pisania listów. ?wietnie wiem, ?e ju? za par? dni b?d? otrzymywa? ?yczenia ?wi?teczne w postaci standartowych rymowanek, rozsy?ane jednym naci?ni?ciem guzika do wszystkich obecnych w czyjej? ksi??ce telefonicznej. Z przera?eniem konstatuj? kolejn? lingwistyczn? mod? krocz?c? tryumfalnie przez media. Otó? nie mamy ju? niemal nosicieli ca?ych imion w ich podstawowej formie. Magdaleny to teraz Magdy, Katarzyny to Kasie, Ma?gorzaty to Gosie, Bart?omieje s? Bartkami itd. Tak podpisuj? si? pod artyku?ami w gazetach, tak widniej? na ok?adkach p?yt, na listach wykonawców w kinie lub teatrze. Szcz??liwe moje imi? jest ma?o podatne na zdrobnienia i jeszcze nikt nie zrobi? ze mnie na afiszu J?drusia lub Andrzejka. Na koniec pad?o pytanie jak uda?o si? panu wychowa? córk?. Przytoczy?em zatem anegdot? o Józefie W?grzynie i wybitnym badaczu literatury profesorze Stanis?awie Pigoniu. Ten ostatni gratuluj?c wielkiemu aktorowi wspania?ej kreacji w ?Dziadach?, zapyta?: Mistrzu, jak pan to robi, ?e mnie, który nad mickiewiczowskim dzie?em sp?dzi?em pó? ?ywota odkrywa pan aspekty, o jakich mi si? nawet nie ?ni?o? Na to W?grzyn: Nie mam zielonego poj?cia. Ca?kiem jak ja o wychowywaniu dzieci.
Rozstaj? si? na trzy tygodnie, bowiem frun? do Grecji w poszukiwaniu prawdziwej wiosny.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki